Forum forum o j-rocku Strona Główna
FAQ Profil Szukaj Użytkownicy
Grupy

Prywatne Wiadomości

Rejestracja Zaloguj
Galerie
Because the night belongs to lovers.
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat >

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
forum o j-rocku > Fan Arty, Fan Ficki czyli wszystko co nasze

Autor Wiadomość
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

Because the night belongs to lovers.    

Pisałam tego ficka bardzo długo. Zaczęłam około 20 lipca, skończyłam dopiero teraz. Wiele moich osobistych uczuć znalazło tutaj ujście, bardzo różnych uczuć, z różnych okresów i wiążących się z odmiennymi nastrojami, tak więc… Mam nadzieję, że aż tak bardzo to się ze sobą nie gryzie ^^"
Chyba wszyscy już się domyślają, ale tak dla zasady – Kamijo x Kaya, romans, tasiemiec. Za podsunięcie tytułu dziękuję Yasui, za inspirację – Maa-chan. I to właśnie jej chciałabym to zadedykować. Za to, że jest tak wspaniałą osobą, bo nie wiem, co bym bez niej zrobiła, i za to wszystko, co robi dla mnie. Dziękuję, Słoneczko.
No to nie przeciągając dłużej… Fick:
~~

Wszechobecna cisza panująca o tej porze na przedmieściach Tokio sprawia, że można odnieść wrażenie, iż cała okolica pogrążona jest w głębokim śnie. Ciemność już dawno spadła na miasto, wchłaniając światła, uciszając rozmowy i zamykając ludziom oczy; tak samo jak zawsze, od wielu, wielu lat. Ale jeśli przyjrzeć się temu bliżej, widać, że to tylko pozorny spokój.
Przyczyn bezsenności może być wiele; tak wiele, jak wielu mieszka tu ludzi. Jedni nie mogą zasnąć ze strachu przed tym, co czeka ich następnego dnia, na innych ciąży to, czego nie zdążyli zrobić dzisiaj. Męczy stres, prześladują myśli, które nie dają się łatwo wypędzić z głów. Wszyscy tacy różni, a w ciemności ich problemy są takie same.
Ale, oczywiście, są też wyjątki. I, bez względu na to, jak banalnie by to nie brzmiało, niektórzy usnąć nie mogą ze zwykłego szczęścia.
Taka bezsenność nie jest męcząca. Nie sprawia, że przewracasz się z boku na bok, bliski płaczu ze złości nad niemożnością zrobienia czegokolwiek, by się jej pozbyć. Nie modlisz się wtedy, by po prostu zasnąć, uciec, nie myśleć. Nie przeraża cię ciemność, nie przygnębia cisza. Nie, ten rodzaj bezsenności sprawia, że chcesz, by trwała jak najdłużej. Bo wtedy można patrzeć, słuchać i po prostu cieszyć się każdą chwilą.
Kamijo wiele nocy spędzał właśnie w ten sposób.
Dzisiaj była kolejna.
Dopaliły się już wszystkie świece oprócz jednej, ostatniej. Jej płomień słabo oświetlał pokój, odbijał się w szkle pustych kieliszków i tańczył we włosach śpiącego obok mężczyzny. Jego nagie, smukłe ciało ostro kontrastowało swą bladością z pościelą, na której obaj leżeli, nawet w tym półmroku wyraźnie rysując się na jej tle. Rysy twarzy miał delikatnie, usta pełne, śliczne. Jedną dłoń zwinął w pięść pod policzkiem, drugą rękę wsunął pod poduszkę. Mocno rozjaśnione kosmyki włosów opadały mu na czoło i zamknięte powieki. Wyglądał wyjątkowo niewinnie i spokojnie.
Kamijo zawsze lubił patrzeć na niego, gdy spał. Od samego początku, od ich pierwszego wspólnego poranku. Leżał wtedy tak jak teraz, w rozkopanej pościeli, nawet w pozycji podobnej. Tylko padające na niego światło było inne. Dzienne, jaskrawe. Tego samego dnia odbyli pierwszą, naprawdę poważną rozmowę. To był listopad, chłodny i deszczowy, pełen nocy tak długich, jak gdyby nigdy nie miały się skończyć. Ale to dobrze – to właśnie jedna z nich zmieniła wszystko.
A teraz? Teraz też była noc, ale sierpniowa, krótka i duszna. Który to już miesiąc, dziesiąty? Tak, dziesiąty. Niedługo będą świętować swoją pierwszą rocznicę.
Kamijo westchnął cicho, uśmiechając się bezwiednie. Przysunął się jeszcze bliżej niego i znieruchomiał na chwilę, zamykając oczy i oddychając jego gorącym oddechem. Potem odgarnął mu włosy z twarzy, pocałował go lekko w skroń i powoli się podniósł; ostrożnie, nie chcąc go zbudzić. Przetarł oczy i ruszył w stronę drzwi balkonu, wciągając jeszcze po drodze spodnie. Chłodne powietrze na zewnątrz było cudownie rześkie, zwłaszcza po tak długim przebywaniu w rozgrzanym pokoju. Odetchnął głęboko, opierając się o balustradę. Wiatru prawie nie było, więc drzewa pozostawały nieruchome. Zdawało się, że wszystko wstrzymało na chwilę oddech. Nawet psy sąsiadów postanowiły zamilknąć, jakby także poddały się tej atmosferze. Znad trawy wznosiło się tylko cykanie świerszczy, nienaturalnie głośne wśród tej cichej nocy.
Dziesięć miesięcy to bardzo długo. Ile rzeczy można zrobić w tym czasie! Jeśliby się postarać, można by zmienić całe swoje życie, od początku do końca.
Ale Kamijo nie chciał niczego więcej zmieniać. Było właśnie tak, jak być powinno. Zmiany nadeszły już wcześniej i przebiegły wyjątkowo szybko. Czy nie było to trochę dziwne? Znali się z Kayą tak długo, tak długo żyli obok siebie, spotykali się, wspólnie występowali… A mimo to… Jak gdyby tak naprawdę się nie dostrzegali. Żyli każdy własnym życiem, we własnych związkach, łączyła ich tylko praca, ewentualnie przyjacielskie pogawędki. I musiał minąć prawie rok, by coś nagle otworzyło Kamijo oczy i zaczął patrzeć na niego zupełnie inaczej. A wtedy Kaya w zaledwie parę tygodni wywrócił jego życie do góry nogami, podsadzając je u samych podstaw. I potem, po serii burzliwych dni, ułożył je na nowo właśnie tak, jak być powinno; bez tych wciśniętych na siłę, nie pasujących do siebie elementów.
Kamijo nadal do końca nie wiedział, jak i kiedy to się zaczęło. Praca nad ich halloweenowym występem, trochę więcej wspólnego czasu i…
Początki czegoś takiego zawsze są bardzo niewinne i trudne do wychwycenia, a granice rysowane bladymi, niewyraźnymi liniami. Ale jeżeli się je przekroczy, nie ma już odwrotu; wszystko musi toczyć się swoim torem. Kamijo wiedział o tym i wiedział też Kaya. Musiał. Patrzył na niego z napięciem w oczach.
Zbyt wielką tajemnicą otulone są takie uczucia, zbyt ciężko stwierdzić, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie i do czego mogą doprowadzić. Kiedy każdy gest może być decydujący, a mimo to nie można się przed nim powstrzymać. Żeby nie objąć, nie złapać za rękę, nie powiedzieć jeszcze kilku ciepłych słów. Zaskakujące są te wszystkie odruchy i pojawiające się nagle, czasem bardzo gwałtowne uczucia. I nuta lęku w refleksji nad tym, co mogą oznaczać…
A potem jeszcze raz, kolejne gesty i słowa, jednoznaczne aluzje pod osłoną niewinnych żartów. Z przekorną ciekawością, czym się skończą, a przecież to taka poważna rzecz. Jak bardzo można się jeszcze zbliżyć?
Trochę jak błądzenie w ciemnościach. Nic nie jest jasne, a każdy krok może skończyć się upadkiem Wyciągamy więc ręce i szukamy się nawzajem.
A praca przecież tak bardzo wszystko ułatwia! Tyle wspólnego czasu, wszystkie godziny w studiu, trasy, koncerty… Jego obecność wzbudzająca dziwną ekscytację i lekki niepokój, który tylko wzmagał się, się gdy znikał. Najchętniej by go do siebie przywiązał i nie spuszczał zeń wzroku. Nie mógł jednak tego zrobić, więc tylko kręcił się zawsze w pobliżu, bezwiednie chodził go szukać, kiedy wychodził na dłużej…
…nie powinien przecież tak się włóczyć! A już na pewno nie w takich miejscach, jak stacja benzynowa, na której się zatrzymali, bo kierowca potrzebował odpoczynku. I nie w środku nocy, kiedy prawie cały zespół śpi w busie. Lekkomyślny głupek, sam się prosi… No i co? Trzeba wysiąść i leźć za nim. Dokąd też mógł pójść?
Oczywiście nie może powiedzieć potem, że poszedł go szukać, bo… No właśnie, bo co? Oficjalnie, to on wyszedł na kawę, o. A że trzecia w nocy? Mniejsza.
Pierwsze kroki skierował więc w stronę automatu, wciąż rozglądając się jednak na boki. Zaspana ekspedientka za ladą, jakiś facet z papierosem przy drzwiach i… No, jest zguba! Oczywiście w towarzystwie dwóch miłych panów, dyskutujących już o tym, co postawić takiej ślicznotce. Niedoczekanie… Kamijo pokręcił głową i ruszył w ich stronę z plastikowym kubkiem w dłoni. W razie problemów zawsze może chlusnąć im tą kawą w twarz, chwycić Kayę i zwiać z nim z powrotem do busu. Ich chciwe spojrzenia w ogóle mu się nie podobały.
- Panowie wybaczą, ale ten… ta pani jest ze mną – powiedział zdecydowanym tonem, łapiąc Kayę za ramię i popychając go lekko w stronę wyjścia. Nie protestował; odwrócił się tylko przez ramię, uśmiechając uroczo do wyraźnie zawiedzionych mężczyzn.
- Miło mi było poznać, ale może innym razem! – zawołał jeszcze, zanim Kamijo, przewracając demonstracyjnie oczami, wyciągnął go na zewnątrz.
- Ty podstępna cholero! – syknął, gdy byli już wystarczająco daleko, na samym skraju parkingu. – Naprawdę musisz podrywać wszystkich napotkanych mężczyzn?
- To nie ja ich, tylko oni mnie! – odparł Kaya, chichocząc. – Sam widziałeś…
- Bo ich prowokujesz! Wzięli cię za kobietę. Znowu!
- Sprawiasz wrażenie zazdrosnego – uśmiechnął się krzywo, siadając na krawężniku. – Ale nie martw się, skarbie. To tylko przelotny romans, w żadnym stopniu nie wpłynie na naszą znajomość – dodał, trzepocząc rzęsami i zmieniając uśmiech na ten spod hasła ,,zalotne''.
Kamijo parsknął z niedowierzaniem, kręcąc głową.
- Nie wątpię, ale pamiętaj, że nie wiadomo, na kogo możesz w takich miejscach trafić – stwierdził z powagą i usiadł obok.
Kaya pokiwał ze znudzeniem głową.
- Tak, tak, zawsze to mówisz. Przypominasz mi czasem moją matkę, słowo daję. Ale ja naprawdę wiem, co robię. I nie jestem już dzieckiem.
- No patrz! A nie wyglądasz – odparował Kamijo, pochylając się nad kubkiem. Kaya patrzył na niego przez chwilę, marszcząc zabawnie nos.
- Po co ci ta kawa? Jest trzecia w nocy, a ty, kretynie, nie prowadzisz i możesz sobie spokojnie spać. A zamiast tego jak dojdziemy będziesz nieprzytomny z niewyspania. Mądrze, naprawdę. – Westchnął. – Daj mi, też chcę.
- Tylko uważaj, gorąca. – Kamijo stłumił cichy śmiech, podając mu kubek.
Siedzieli tak już dłuższą chwilę, pijąc na zmianę, gdy adoratorzy Kayi wytoczyli się ze sklepu, zmierzając w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Gdybyś się nie wcisnął, miałbym szansę na coś mocniejszego niż kawa – mruknął Kaya.
- Jesteś w środku trasy, idioto! A oni… Pewnie chcieli cię po prostu upić i przelecieć w którejś toalecie. Tęsknisz za takimi wrażeniami?
Kaya wzruszył ramionami.
- No nie, ale mimo wszystko…
Kamijo patrzył na niego przez chwilę bez słowa, a potem westchnął z rezygnacją.
- Postawię ci coś, jak już wrócimy do Tokio, zgoda?
Uniósł głowę i spojrzał na niego z radosnym zainteresowaniem.
- Też chcesz mnie przelecieć?
…a chwilę później musiał już walić krztuszącego się kawą Kamijo w plecy. Chichotał przy tym, najwyraźniej zadowolony z jego żywej reakcji, a wokalista Versailles łapał z trudem oddech, kaszląc i ocierając zbierające się w oczach łzy.
- Wiedziałem! – zawołał Kaya, uśmiechając się szeroko. – Ale to dobrze, właściwie to wolę ciebie od nich.
- Wracajmy lepiej do samochodu – jęknął Kamijo, gdy tylko znowu był w stanie mówić, i podniósł się z trudem. – Jesteś absolutnie niereformowalny – stwierdził, podając mu rękę i dziękując w duchu bogom za to, że panujące ciemności były rozświetlane jedynie przez pozbawiające wszystko wyraźnych kolorów latarnie. Mimo to Kaya musiał jednak dostrzec lekki rumieniec barwiący mu policzki, bo kiedy wstał, korzystając z jego pomocy, uśmiechnął się nieznacznie i przytrzymał jeszcze przez chwilę jego nadgarstek, żeby błyskawicznie wspiąć się na palce i pocałować go w nos. I, zanim Kamijo zdążył zorientować się, co się dzieje, równie szybko się odsunął, wyminął go i ruszył w podskokach w stronę busu, nie oglądając się za siebie i wrzucając jeszcze do pobliskiego kosza kubek po kawie.
Kamijo stał na środku parkingu z kompletnym mętlikiem w głowie.

Ach, jak często taki mętlik towarzyszył mu w tamtych dniach! A Kaya, chociaż zdawał się być tak zuchwały i pewny siebie, tak naprawdę wcale nie był mniej zagubiony. Kamijo jednak dowiedział się o tym dopiero sporo później. Podczas jednej z tych długich nocy, po tym, jak już udało im się odnaleźć wśród jej ciemności, Kaya opowiedział mu cichym, wciąż trochę niepewnym szeptem o uczuciach, które towarzyszyły mu, gdy to wszystko przestawało być zabawą. Niepokoju, gdy czekał na jakiś ruch z jego strony, żalu, gdy ten nie nadchodził. Te wszystkie głupie gierki i wycofywanie się w najważniejszym momencie, może z obawy przez odtrąceniem, może z braku odwagi na postawienie tego ostatniego kroku. Ale przecież trzeba to w końcu zrobić. Na jednej nodze nie można długo utrzymać równowagi.
Gdy w grę wchodzą wyższe uczucia, nie ma miejsca na półśrodki. Nie można tak długo trzymać się w niepewności; na odległość ramienia, nie pozwalając drugiemu odwrócić się w stronę kogoś innego, a jednocześnie bojąc się przyciągnąć go jeszcze bliżej. To droga do nikąd. I tylko cierpienie i strach, czy nie zechce się po prostu wyrwać?...
Kamijo musiał przyznać mu rację. Okropnie trudne były tamte dni, czekanie doprowadzało go do szaleństwa, a lęk nie pozwalał samemu niczego zrobić. Ale kiedy leżał już przy nim i słuchał jego zwierzeń, wiedział, że było to tego warte. Żeby móc go teraz przytulić, pogłaskać po głowie i wyszeptać do ucha pospiesznie uzbierane słowa. O tym, że kocha, że nie zostawi, że nadrobią stracony czas. Wielkie obietnice i przeprosiny, za własną słabość i głupotę, za to, że tak długo musiał czekać. Za całe zbędne mącenie i plątanie, bo po prostu bał się przyjść, stanąć przed nim i powiedzieć, co czuje. Od teraz nie będzie lęku. Tego pielęgnowanego w ukryciu strachu, który pojawił się nie wiadomo kiedy i wstrzymywał coś, co powinno zacząć się już dawno. Miało przecież silne podstawy; fundamenty rozwijającej się znajomości, filary wielu wspólnych chwil. Ciche wsparcie przyjaciół, którzy przecież zawsze życzyli im szczęścia; nawet, jeśli czasem z pobłażliwym uśmiechem patrzyli na ich prawie bezwiednie łączące się dłonie. Gdy wszyscy schodzili ze sceny, a Kamijo z powrotem łapał puszczoną po ukłonach rękę Kayi. Natychmiast odwzajemniał uścisk, nie spoglądając na niego i tylko lekko się uśmiechając. A oni patrzyli z rozbawieniem, w którym nie było nic ze złośliwości.
Wtedy i później, zawsze, w wielu sytuacjach. Kiedy widzieli ich na backstage albo wspólnie z nimi świętowali udany koncert. Po paru drinkach wszyscy robili się bardziej odważni i otwarci. Śmiali się, obserwując ich, ale nie drwili. Nigdy. A przynajmniej nigdy po to, by im w jakiś sposób dopiec. Zresztą, oni zdawali się w ogóle nie zwracać na nich uwagi, zbyt bardzo sobą zajęci. Kamijo przytulał Kayę do siebie, całował jego szyję i policzki, mówił rzeczy, których nie odważyłby się powiedzieć mu na trzeźwo. A Kaya tylko się śmiał, zamroczony i oszołomiony, mocno go obejmując i zupełnie się mu poddając. Mimo to jednak nigdy nie doszło do niczego więcej. Może po prostu byli zbyt pijani? Albo przeciwnie – nigdy nie wypili wystarczająco dużo.
Wracali potem razem, często do jednego mieszkania – a w tym stanie nawet wchodzenie po schodach było dla nich tak zabawną rzeczą, że zatrzymywali się na każdym półpiętrze, prawie kładąc na podłodze ze śmiechu – i zasypiali obok siebie, obojętnie gdzie. Rano wspólnie dochodzili do stanu używalności i cierpieli bóle głowy, zachowując się przy tym tak, jakby poprzedniego wieczoru nic się nie zdarzyło. Jakby nie doszło do żadnych czynów ani nie padły żadne jednoznaczne słowa. Albo jasne było, że były tylko pijackim wybrykiem.
Cierpieli jednak obaj. Dwóch idiotów, nie potrafiących odnaleźć się we własnych uczuciach, każdy uparcie czekający na ruch drugiego. Tymczasem sytuacja stawała się coraz trudniejsza do wytrzymania i…
- To typowe dla tego znaku – powiedział z powagą Kaya.
Kamijo otworzył jedno oko, patrząc na niego pytająco.
- No, zodiaku – wyjaśnił, podciągając się wyżej i opierając plecami o jego pierś, ochlapując przy okazji podłogę kolejną porcją wody i piany. – Raki na ogół wolą nie wiadomo jak długo męczyć się i czekać, aż partner zrobi pierwszy krok, niż zabrać się za to samemu. Pewnie dlatego tak długo to u nas trwało…Czemu tak na mnie patrzysz?
Kamijo miał minę, jak gdyby Kaya poinformował go co najmniej, że ma zamiar wyjechać do Afryki i uczyć się jeździć na słoniu.
- Czytasz horoskopy?!
- Nie! To znaczy… Nudziłem się kiedyś u siostry i jakieś znalazłem. Ale to było w akcie desperacji, jeszcze tak źle ze mną nie jest. W każdym razie – kontynuował, układając głowę na ramieniu Kamijo i przymykając oczy – według wszystkich, jakie zdążyłem przeczytać, związek dwóch Raków to naprawdę świetny układ.
- Dobrze wiedzieć, że horoskopy są po naszej stronie – stwierdził Kamijo z rozbawieniem. Objął go jedną ręką, z czułością patrząc na jego zarumienione od panującego w łazience gorąca policzki, błyszczące oczy i czerwone usta. Kaya westchnął cicho, rozluźniając się i wtulając twarz w miejsce między jego przedramieniem a ramieniem. Złapał jego dłoń, zamykając w obu swoich.
Siedzieli tak przez dłuższą chwilę, milcząc. Gorąca woda zaczęła już stygnąć, powoli znikała piana. W końcu Kaya odezwał się ponownie.
- Napisali, że jesteśmy bardzo wrażliwi i uczuciowi– mruknął.
Kamijo bez słowa gładził jego włosy, przeczesując je i nawijając na palce.
- A poza tym wierni i oddani – dorzucił jeszcze Kaya, unosząc głowę i patrząc na niego wyczekująco.
- Liczę na to – odparł Kamijo, całując go w czoło. – Ale może lepiej daj sobie spokój z czytaniem tego. Jeszcze wyczytasz, że powinieneś ze mną zerwać.
- Nie zrobiłbym tego! – Kaya gwałtownie potrząsnął głową. – Traktuję to tylko jako ciekawostkę. Wiesz, że cię kocham i nigdy bym cię nie zostawił, a już na pewno nie z takiego powodu!
- Wiem. Po prostu chciałem to jeszcze raz usłyszeć – zaśmiał się Kamijo, przyciągając go znowu bliżej. – Ja też cię kocham. I nie pozwoliłbym ci odejść tylko przez niekorzystny horoskop. Ale i tak może lepiej będzie, jeśli zmienimy temat – wyciągnął rękę po stojący na brzegu wanny płyn. – Bo zobacz, tutaj pisze, że to ,,orzeźwia, dodaje radości życia i pobudza do działania". Czujesz się pobudzony do działania, Kaya-chan?…


I wreszcie nadeszła tamta noc. Zmęczenie i frustracja wywołane tak długim, daremnym czekaniem na jakiekolwiek zmiany sytuacji w końcu popchnęły Kamijo do podjęcia pewnych kroków, które mimo wszystko ciężko było nazwać zdecydowanymi. Nie był pewien, jak ma się zachować, nie wiedział, jak dalej może potoczyć się to wszystko, ale musiał coś zrobić. Bez względu na możliwe konsekwencje, nawet, jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli i chociaż szedł do Kayi bez konkretnych planów i koncepcji… Musiał. Już zbyt długo to trwało.
Niech się dzieje, co chce.
- Chciałbym ci coś pokazać.
Nie spotykali się wcześniej o tak późnych porach, więc Kaya musiał zdziwić się, widząc go na progu swojego mieszkania.
- Dokąd chcemy iść?
- Zobaczysz.
Nie pytał o nic więcej i poszedł z nim.
Noc była cicha, wyjątkowo spokojna, chciałoby się rzec poważna i nieco melancholijna. Nie wytrącane z rytmu przez wiatr fale cofały się i podpływały w tym samym, równomiernym tempie. Mokry piasek lśnił w blasku księżyca, jedynym oprócz odległych świateł miasta źródle jasności. Oprócz nich na plaży nie było nikogo. Cisza, tylko szum morza i ciemne kształty leżących na brzegu kamieni, przywodzące na myśl tłum potężnych, niemych świadków. Drżące odbicie jasnej tarczy księżyca unosiło się na powierzchni wody, powietrze zdawało się ciężkie i nieruchome. Kamijo patrzył na Kayę w milczeniu. Oparty o jedną ze skał, ze wzrokiem utkwionym gdzieś nad linią horyzontu, stał prawie bez ruchu, zamyślony i najwyraźniej poruszony. Kamijo wiedział, dlaczego, słyszał w końcu jego teksty. To z ich powodu zabrał go akurat tutaj i o tej właśnie porze.
- Czemu mnie tu przyprowadziłeś? – spytał nagle. Nie patrzył na niego, a ton jego głosu był poważny i jakby nieco bezbarwny.
Kamijo podszedł do niego, delikatnie kładąc mu dłonie na ramionach.
- Kaya…
- Nie, nie – potrząsnął gwałtownie głową. – Nic nie mów. Wiem. Ja… od dawna tutaj nie byłem. – Westchnął. – Bardzo dawno. To już jakiś rok…
- Rok to chyba wystarczająco dużo – wtrącił cicho Kamijo.
Pochylił głowę, przygryzając lekko usta. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, jakby powstrzymując łzy.
- Wolałem tutaj nie wracać. To trochę zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele uczuć tutaj zostało. Rozumiesz…
Kamijo przysunął się bliżej niego i objął go, przygarniając do siebie. Nie protestował. Oparł się o niego całym ciałem, otaczając go jedną ręką w pasie, a palce drugiej zaciskając na jego ramieniu. Drżał lekko, może z zimna, a może od hamowanego płaczu.
- Nie można pozbyć się uczuć. Mogą osłabnąć, albo dać o sobie na jakiś czas zapomnieć, ale nigdy nie znikają. Zawsze gdzieś tam pozostaną… Tak samo, jak nie da się wymazać wspomnień; nie da się w pełni od nich odciąć, nigdy. A w takich miejscach to wszystko wraca i jest jeszcze wyraźniejsze, zbyt wyraźne. Tak bardzo, że aż boli.
- Bo nie powinno się próbować od tego odcinać – powiedział Kamijo najłagodniejszym i najbardziej kojącym tonem, na jaki było go stać. Wciąż podtrzymywał go jedną ręką, drugą gładząc jego włosy. – Nie da się zupełnie zapomnieć o tamtych uczuciach, bo nie można sterować własną pamięcią. Ale można zasłonić je innymi. Kiedy odnajdzie się coś o większym znaczeniu, wszystko inne przestanie się liczyć i nie będzie już tak bolesne. Będziesz pamiętać tylko to, co było dobre i nie będziesz żałować tamtych chwil; nawet bez względu na to, w co się obróciły. Mając coś ważniejszego i aktualnego, nie będziesz czuł tęsknoty i potrzebny wracania do tego. A wtedy będzie tak, jak gdyby to samo zniknęło, zobaczysz. No już, nie płacz… - odsunął go na trochę od siebie i uniósł jego głowę, żeby delikatnie otrzeć mu z oczu łzy i odgarnąć włosy z twarzy. Wciąż jednak nie mógł zdobyć się na wypowiedzenie tych najważniejszych słów. Widząc jego trochę niepewne, pełne napięcia spojrzenie, czuł, jak coś ściska go za gardło. Czy Kaya już zrozumiał? Wiedział, co chce mu powiedzieć?
Otarł mokry ślad z jego policzka, przechylając się lekko w jego stronę, tak, ze prawie stykali się nosami. Kiedy dotknął palcem jego ust, wstrzymał jeszcze nieco urywany oddech i zamknął oczy. Silniej zacisnął palce na jego ramieniu. Kamijo przytrzymał jedną dłonią jego podbródek, drugą objął go mocniej w pasie i pocałował w usta, czule i delikatnie, choć jeszcze trochę nieśmiało. Nie wyrwał się. Zarzucił mu na szyję zziębnięte ręce, oddając jego pocałunek o wiele żarliwiej, niż się spodziewał. A przecież z jego oczu wciąż płynęły łzy; czuł w ustach ich słony smak, czuł, jak do niego lgnie i jego serce tłucze równie mocno jak jego własne, tak mocno, że prawie zabrakło mu tchu. Gdy odsunęli się od siebie, żeby zaczerpnąć oddechu, Kamijo natychmiast złapał go i przyciągnął do siebie, zamykając w objęciach. Zaciskając powieki, jakby w obawie przed rozdzieleniem, czuł pod palcami jego gładkie policzki, miękkie usta, mokre rzęsy. Nie wiedział nawet, w którym momencie osunęli się na piasek. Nie zwracali uwagi na przenikający ich chłód jesiennej nocy, nie było szumiących fal ani bezgwiezdnego nieba w górze. Jak gdyby wszystko zamarło, zniknęło.
Kamijo otworzył oczy dopiero po dłuższej chwili ciszy i bezruchu. Kaya nie. Płakał bezgłośnie w jego ramionach, nie próbując się już nawet powstrzymywać, a on trzymał go mocno przy sobie, jakby chcąc ochronić przed tym wszystkim, co mogło znajdować się w otaczającej ich ciemności. Jego ciało zdawało się dziwnie bezwładne i pozbawione sił. Sprawiał wrażenie tak kruchego i delikatnego, jak gdyby tylko ramiona Kamijo nie pozwalały mu się rozpaść. Cały kołnierz miał już mokry od jego gorącego oddechu i łez. Głaskał go po włosach, całował jego czoło i skronie, szepcząc wprost do uszu łagodne, uspokajające słowa. Raz po raz ocierał jego oczy, tak długo, aż doszedł do siebie i łzy same przestały płynąć.
Wtedy Kaya podniósł się i usiadł, wzdychając głęboko i wycierając rękawem jeszcze wilgotne policzki. Kamijo zgarnął mu z oczu opadające na nie kosmyki, patrząc na niego uważnie, nieco pytająco. Nie odwrócił wzroku; złapał go za dłoń, zatrzymując ją przy swojej twarzy i posyłając mu trochę niepewny uśmiech. Kiedy znowu go do siebie przygarnął, objął go ramionami w pasie, gładząc po plecach. Z nosem wtulonym w jego obojczyk i ciepłym, spokojnym już oddechem, trwał przez dłuższą chwilę, nim odezwał się pierwszy od jakiegoś czasu raz.
- Powiedz mi to.
Kamijo uśmiechnął się lekko.
- Kocham cię – szepnął, całując go w czubek głowy. Westchnął. – Przepraszam, że tak długo…
- Nie – podniósł się i uciszył go łagodnie, kładąc mu palec na ustach. – Nie mów nic więcej. Będzie jeszcze czas. – Pocałował go krótko. – Teraz po prostu zabierz mnie do domu… A wszystko inne zostawmy na jutro.
Może tak faktycznie jest lepiej, zacząć z nowym dniem? Nie rozmawiali, idąc plażą z powrotem w stronę miasta, ale obaj wiedzieli, że od jutra nic już nie będzie takie same. Tej cichej nocy zostawili za sobą pewien etap swojego życia. Nie był to jednak smutny koniec - zapowiadał przecież coś od dawna wyczekiwanego.

Teraz często zastanawiał się, jak kiedykolwiek mógł żyć inaczej. Nie mogąc go tulić, patrzeć mu w oczy, całować. Nie patrząc na niego i nie słysząc jego głosu… Ach, jak blade i puste stały się dla niego tamte dni! Jedna wielka, bezkształtna masa wyrwanych z kontekstu chwil i zdarzeń, z których rzadko nie miało większego sensu i celu. Wszystkie przeminęły jednakowo szybko, pozostawiając zaledwie ślady jakichś uczuć, zbyt niewyraźnych, by dało się nadać im nazwy. Jedno za drugim, wciąż tak samo, przez wiele lat.
Ale teraz wszystko było inne. Codzienne czynności, nawet te najbardziej banalne i prozaicznie, nabierały nowego znaczenia, bo Kaya był obok. Wszystko, o czym Kamijo opowiadał, brzmiało inaczej, gdy on tego słuchał, siedząc naprzeciwko z utkwionym w niego wzrokiem; z uwagą, jakiej tak dobrze znane im oby sprawy nie wzbudziłyby chyba w nikim innym. Setki razy widziane miejsca nabierały nowych kolorów, a znane na pamięć żarty odzyskiwały dawny urok, gdy wtórował im jego śmiech. Mówi się, że zakochani wszystko widzą inaczej.
I aż zimno mu się robiło na myśl, że tak łatwo mógł to wszystko przegapić. Głupim wahaniem zgasić uczucia, nim zdążyły na dobre zapłonąć, niepotrzebnych zwlekaniem wymazać dni, które jeszcze nie nadeszły. A szansa na taką miłość nigdy przecież nie wraca, jeżeli raz się ją utraciło.
- I tak wiele czasu straciliśmy przez to wszystko – mówił z żalem Kamijo, głaszcząc jego miękkie włosy.
- To tylko parę tygodni – odpowiadał cicho Kaya.- Tylko tygodni, a przed nami… cała wieczność.
Miał w zwyczaju często to powtarzać. To tylko tygodnie, może miesiące, jakie znaczenie mają w stosunku do wieczności? Krótka chwila, tyle co nic. Bo Kaya nigdy nie bał się wielkich słów. I wciąż potrafił w nie wierzyć, mimo wszystkich zawodów i ilości takich obietnic, które w końcu i tak obróciły się w proch. Okrutne kłamstwa, wypowiedziane w złości słowa, gorzki śmiech i słone łzy. Wystudiowana obojętność, bezsensowne gierki, i te dłonie takie obce… Gdzie podział się dawny żar? Iskry, które sypią się teraz, mają tylko niszczycielskie zdolności. Walka – o siebie czy ze sobą? – i w końcu rezygnacja. I kolejne samotne noce, sklejane na nowo, pęknięte serca. Czasem rozpacz, czasem tylko żal, bo skończyło się coś, co miało być wieczne.
Kamijo też doskonale to znał.
A przecież kochali nadal.
Tak samo mocno i bezinteresownie jak za pierwszym razem, ale miłością bardziej niż wtedy odpowiedzialną, dojrzałą. W pełni oddając się sobie nawzajem i przyjmując wszystko, co dotyczyło drugiego. Z własnym bagażem doświadczeń, który jednak nie przeszkadzał im wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Dlaczego nie przejmowali się niebezpieczeństwem, jakie niesie za sobą taka bezgraniczna ufność? Nic innego nie miało znaczenia. To tutaj świat miał dla nich swój początek i koniec.
Więc wieczność. Ich własna, przesycona zapachem róż wieczność, z nocami, których każda godzina była równie ważna i wyjątkowa. Kieliszek wina, sen na jawie, największy stopień bliskości zarówno w długich, namiętnych pieszczotach, jak i w prowadzonych cichym szeptem rozmowach. Kiedy księżyc zaczynał rozpływać się na tle jaśniejącego nieba, drzemali, obejmując się nawzajem ramionami. Po czterech czy pięciu godzinach snu pocałunki budziły lepiej niż kawa, dając odrobinę relaksu przed kolejnym pełnym stresu dniem. Do studia chodzili trochę niechętnie, mając jednak świadomość, że dzięki temu będą mogli wrócić do siebie, kiedy tylko znów zapadną ciemności. Noce należały tylko do nich.
Wspólne trasy pozwalały im nie rezygnować z tych wspólnych chwil. Wiele czasu spędzali razem na backstage, a po powrocie do hotelu… Cóż, jeden pokój zawsze stał pusty. Kiedy tylko reszta zespołu zniknęła w swoich, Kaya po cichu ruszał pod podany wcześniej numer. Kamijo słyszał zamykające się za nim drzwi, zgrzyt przekręcanego w zamku klucza i znajome kroki. Uśmiechał się, obejmując go i przyciągając bliżej, kiedy układał się obok, żeby przynajmniej zasnąć razem, kiedy byli już zbyt zmęczeni na cokolwiek innego. A gdy zdarzał się nieco mniej męczący koncert… Za małe, niewygodne lub po prostu niemiłosiernie skrzypiące łóżko niejednokrotnie zmuszało ich do przeniesienia się na podłogę. Opierając się o nią jedną ręką, drugą Kamijo zasłaniał Kayi usta. Mimo wszystko nie uśmiechało się im budzenie reszty zespołu.
Chociaż zespół oczywiście wiedział o tym, ze są razem. Bo oni tak naprawdę wcale się przed nimi nie ukrywali.

Tego dnia Hizaki zdawał się być głównych źródłem panującej w sali atmosfery irytacji i zniecierpliwienia. Krążył między porozstawianym sprzętem, przeskakując przez plątaniny kabli, a reszta Versailles – a właściwie 3/5 – bardziej znudzona niż zła, stała przy stolę, ramię w ramię, ze szklankami herbaty, obserwując go ze średnim zainteresowaniem.
- Uduszę ich, zatłukę, pozabijam! Niech no tylko wrócą, już ja ich nauczę dyscypliny!...
Nikt nie odważył się w jakikolwiek sposób mu odpowiedzieć, nie chcąc się chyba dodatkowo narażać. Hizaki udowadniał właśnie całemu światu, że urocza, zespołowa księżniczka naprawdę MOŻE stać się wściekłym i bezwzględnym liderem. Właściwie to mu się nie dziwili. Przeprowadzenie próby tak, jak trzeba, nigdy nie było łatwym zadaniem. Zespół miał mało chwalebny zwyczaj rozłażenia się na wszystkie strony, wychodzenia z sali przy każdej okazji, wracania i pod byle pretekstem wybiegania znowu, i to w takich kombinacjach składowych i kolejności, że zebranie chociaż jednej, zdolnej do grania grupy, było naprawdę trudne.
Niektórzy członkowie posuwali się jednak jeszcze dalej.
- …zupełnie nieodpowiedzialni, nie, ja nie wytrzymam nerwowo!
Miał chyba zamiar powiedzieć coś jeszcze, jednak w tym momencie drzwi sali otworzyły się gwałtownie i wszystkie spojrzenia zwróciły się w tamtą stronę.
- Juka! Miałeś być pół godziny temu, masz jakieś problemy z poczuciem czasu?! Drogi do studia nie znasz?!
- Ee… - zauważył błyskotliwie Juka. – Nie, po prostu wpadłem w korek. Przepraszam. – Wyminął Hizakiego możliwie jak największym łukiem, podchodząc do reszty Versailles. – Co mu się stało? – spytał szeptem, kiedy gitarzysta ruszył w przeciwnym kierunku krokiem zatytułowanym ,,złość''.
- Kamijo i Kaya wyszli się przewietrzyć – odparł Teru, ze znudzeniem mieszając łyżką w swoim kubku. – I wietrzą od prawie dwóch godzin.
- Wyszliśmy ich szukać, ale musieli pójść gdzieś dalej – dodał Yuki. – A my, oczywiście, musimy teraz ślęczeć tutaj i czekać, aż raczą wrócić, bo Hizaki próby nie odpuści, chociaż szlag go już trafia. – Westchnął. – Idź, Juka, i go uspokój. Zazwyczaj ci to wychodzi.
Jasmine i Teru pokiwali z zapałem głowami.
- Tak tak, najlepiej w ogóle go stąd zabierz!
- Przynajmniej na parę minut, to zdążymy zwiać!
- Idźcie się przewietrzyć! Może akurat na nich wpadniecie?
- Ale… - Juka patrzył z powątpieniem w stronę gitarzysty. – No, mogę spróbować, ale… Jak będę musiał uciekać to bądźcie tak mili i otwórzcie mi drzwi, bo sam mogę nie zdążyć – powiedział zrezygnowanych tonem po chwili wahania, po czym, wziąwszy głęboki oddech, ruszył w kierunku Hizakiego.
- Myślicie, że gryzie? – spytał konspiracyjnym szeptem Jasmine.
- Jak coś będzie na nich – Yuki wzruszył ramionami. – Nawiasem mówiąc, nie spodziewałem się, że to nabierze takich kolorów. Już pomijając Kayę, ale Kamijo… Myślałem, że on jest hetero.
Teru wzruszył ramionami.
- Ja myślę, że tu nie chodzi o pociąg do samych kobiet, ale generalnie do kobiecości. Więc to, że jest z Kayą mnie nie dziwi, rozumiem gdyby na przykład z Juką…
Przerwał, bo oto Yuki zakrztusił się gwałtownie herbatą, którą właśnie w tym niefortunnym momencie postanowił wypić. Obaj z Jasmine zaczęli walić go w plecy, pomagając dojść do siebie.
- Ty weź uprzedzaj, zanim walniesz coś takiego…! – jęknął perkusista, łapiąc oddech z niejakim trudem.
- Niechcący!
- Zabijesz mnie…!
Wszyscy trzej spojrzeli teraz na Jukę. Stał z Hizakim przy parapecie, zawzięcie mu coś tłumacząc. Gitarzysta patrzył na niego bez przekonania, ale raczej spokojnie. No, nieźle mu idzie.
- Ta wizja mnie przeraża – mruknął Yuki. – Przeraża po prostu, Teru…!
- Wyobrażacie sobie, który byłby na górze? – zainteresował się Jasmine. – Albo który…
- NIE! Nie, błagam, przestań! – Yuki potrząsnął głową, zasłaniając uszy dłońmi. – Skończ, bo jeszcze chwila, a nigdy więcej nie będę mógł spojrzeć na nich normalnie!…
- Ja szczerze mówiąc też wolę o tym nie myśleć – dodał Teru, krzywiąc się nieznacznie. – Całe szczęście, Kamijo jest z Kayą, nic nie wskazuje, by miało się to zmienić i może lepiej na tym skończmy.
- Amen.
Stali w milczeniu kolejną chwilę, obserwując Jukę i jego starania.
- Chyba nic z tego – mruknął Teru. – Nie da się wyciągnąć, jest uparty jak osioł. Cholera…
- Łatwiej byłoby przywiązać go kablem do kaloryfera i wtedy uciec – podsunął niewinnie Jasmine. – Zanim uda mu się uwolnić, będziemy już daleko.
Wymienili spojrzenia.
- Nie kuś!…Naprawdę mi się podoba ta wizja – zaśmiał się Yuki. – Szkoda, ze potem mielibyśmy przerąbane.
- To niesprawiedliwie. Oni wrócą, pokornie wysłuchają wykładu, obiecają, że to się więcej nie powtórzy, a jutro uciekną po dziesięciu minutach!
- Zakładając, że wrócą – sprostował Jasmine. – Możliwe, że od dawna są w domu i robią ciekawsze rzeczy, w ogóle o próbie nie myśląc… Ech, niektórzy mają zdecydowanie za dobrze.
Pokiwali ponuro głowami.
- Są razem dopiero od niedawna, może z czasem im przejdzie. Przynajmniej trochę.
- Mam nadzieję. Inaczej zespół może na tym poważnie ucierpieć. Żarty żartami, ale ćwiczyć musimy.
- Póki co ucierpiał tylko Kamijo – zauważył Teru, a widząc ich pytające spojrzenia, dodał – No, nie widzieliście jakie ma, na przykład, pogryzione dłonie? Z miłości go tak gryzie, czy co?
- Raczej w trakcie – stwierdził Jasmine z niewinnym uśmiechem.
Yuki zakrztusił się ponownie, prawie wypuszczając szklankę z rąk. Tę jakoś co prawda utrzymać mu się udało, ale trochę herbaty wylało się na podłogę, od razu wchodząc w konfrontację z butami cofającego się przed łokciem perkusisty Teru. W efekcie gitarzysta poślizgnął się, zderzył z Jasmine, Jasmine wpadł na najbliższe krzesło, krzesło rąbnęło na podłogę i zapanował ogólny chaos.
I wtedy właśnie drzwi otworzyły się z impetem, popchnięte przez dwie kolejne wpadające do sali osoby. Złączone dłonie i zaplątany we włosach mroźny zapach późnej jesieni… A jednak. Główni zainteresowani.
Kamijo wbiegł pierwszy, ciągnąć Kayę za sobą. Śmiali się obaj, chyba o coś spierali i generalnie wszystko wskazywało na to, że ich dwugodzinna nieobecność była dla nich czymś zupełnie naturalnym i niewymagającym wyjaśnień.
- I tak tego nie zrobisz!
- Zaraz sam zobaczysz!…
Zamilkli na chwilę, widząc resztę grupy miotającą się przy stole, wymienili spojrzenia i, nim tamci zdążyli zasypać ich falą wyrzutów i pretensji, Kamijo odchrząknął znacząco.
- Ekhem… Chcielibyśmy wam z Kayą o czymś powiedzieć – oznajmił uroczyście, obejmując go ramieniem. Kaya tylko się uśmiechał, błyszczącymi oczami patrząc to na niego, to na nich. – My…
Jasmine, który właśnie podnosił z podłogi wywrócone krzesło, szturchnął znacząco już otwierającego usta Teru, dając mu do zrozumienia, że ma siedzieć cicho.
- Chłopiec czy dziewczynka? – spytał z szerokim uśmiechem, zwracając się znowu do Kamijo i Kayi.
Yuki wydał z siebie dźwięk sugerujący, że właśnie się dusi i wybiegł do kuchni, zderzając się w progu z wychodzącymi z niej na dźwięk znajomych głosów Hizakim i Juką.
Teru zatoczył się ze śmiechu, przewracając kolejne krzesło.
Jasmine rzucił w jego stronę coś w stylu triumfalnego ,,Dwa do jednego".
Kamijo i Kaya spojrzeli po sobie z rozbawieniem.
Hizaki patrzył na nich bez rozbawienia.
- Mam nadzieję, że macie coś na swoje usprawiedliwienie – powiedział tonem nie zwiastującym niczego dobrego.
A to przecież dopiero początek.

Trochę szalone było to wszystko. Ich niepoprawnie wręcz beztroskie spacery w czasie prób powtarzały się regularnie. Nigdy nie przejmowali się konsekwencjami – liczyło się tylko tu i teraz. Reszta zespołu mogła w takich chwilach tylko wznosić oczy ku niebu albo błagać wszystkie istniejące siły wyższe o cierpliwość, kiedy znowu przychodzili do studia nieprzytomni z braku snu. Noce wykorzystywali w końcu w inny sposób i nawet jeśli jakimś cudem zasnęli wcześniej, zazwyczaj wstawali znowu. Kamijo nie czuł nawet zmęczenia, kiedy Kaya budził go któryś z rzędu raz. Bo na dworze jest pięknie, śnieg spadł, szron pokrył drzewa i w świetle latarni wszystko jest złote. Ale jaka to rozrywka podziwiać to przez okienną szybę? Nie są przecież minimalistami, o wiele lepiej ubrać się i wyjść na zewnątrz. Do świtu jeszcze tak daleko.
A jakie szalone były poranki po takich nocach! Budzik nigdy nie dzwonił o czasie i tak trudno było podnieść się z łóżka. Kamijo w pośpiechu parzył kawę w pierwszych lepszych kubkach, jakie wpadły mu w dłonie, z nieco irracjonalnym rozbawieniem obserwując ogarniętego paniką Kayę, który biegał po domu półnagi, ze szczotką w jednej ręce i resztą garderoby w drugiej, próbując zidentyfikować miejsce, z którego od paru ładnych minut dzwonił telefon. Po drugiej stronie jego menadżer pewnie gryzł już swoją słuchawkę ze złości.
Niesamowity był urok tej codzienności, kiedy wszystko sprowadzało się w jakiś sposób do Kayi, wszystkie myśli, wszystkie plany. Obowiązki były załatwiane z poczuciem, że jest dla kogo znosić nawet te najbardziej męczące, jest do kogo wrócić, kto będzie czekał, dzwonił w czasie przerwy, albo zostawiał kartki z wiadomościami, jeśli i jemu coś wypadnie. Wciąż nie mieli siebie dość i z niecierpliwością wyczekali tych drobnych, codziennych powrotów. Każdy dzień i każda noc zdawały się tylko umacniać tę miłość.
Ciekawe, jak długo można tylko iść w górę? Wcześniej zawsze był jakiś punkt, od którego zaczynało się spadać; pojawiały się różnice, a uczucia traciły na sile. Ale teraz… Za każdym razem, kiedy Kamijo myślał, że nie może kochać go jeszcze bardziej, okazywało się, że a jednak, owszem. Coś zawsze było wyżej.
- To sprzeczne z logiką, nie sądzisz? MUSI być jakiś najwyższy punkt! – mówił pół żartem, pół serio.
Kaya wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko.
- Może nasz schemat będzie trochę inny? Z pewnością będziemy spadać, ale ogółem będzie tak – nakreślił w powietrzu linię przypominającą pasmo wyższych i niższych gór.
Kamijo zaśmiał się cicho, łapiąc jego rękę i przysuwając do swoich ust. Delikatnie pocałował opuszki jego palców i zamknął dłoń w swoich, kiwając z uśmiechem głową.
- Taka linia może nie mieć końca – szepnął Kaya, przysuwając się bliżej niego i wtulając twarz w jego szalik. Wsunął pod niego drugą dłoń, szukając ciepła przy szyi. Zamknął oczy. – Może się ciągnąć przez całą wieczność, od punktu do punktu. Będziemy spadać, ale tylko po to, żeby znowu się odbić. I zawsze będziemy razem.
Kamijo milczał przez chwilę, szukając odpowiednich słów. Nie przyszły jednak żadne, w których mógłby ująć to, co chciał powiedzieć, więc tylko objął go mocniej i przytulił, całując w zimny policzek i głaszcząc po włosach. Przecież tak naprawdę słowa nie były potrzebne.
Odsunęli się od siebie dopiero po paru minutach, wzdychając jednocześnie. Jeszcze na chwilę zetknęły się ich usta, spotkały spojrzenia. Uśmiechnęli się do siebie w pełnym zrozumieniu, a potem objęli się i ruszyli dalej, powolnym krokiem, bez pośpiechu. Śnieg skrzypiał pod butami, kolejne płatki zaczynały spadać z nieba. Ostatnie dni tego roku były ciche, spokojne, ale i bardzo zimne.
- Chciałbym, żeby już była wiosna – westchnął Kaya po chwili. – Brakuje mi kwiatów.
Kamijo uśmiechnął się, patrząc na niego z czułością.
- Mamy ich w domu tak dużo. Przecież nie bez powodu reszta twierdzi, ze czują się u nas jak w kwiaciarni albo jakimś grobowcu rodzinnym.
Zaśmiał się lekko.
- No tak, ale nawet mimo to. O ile milej jest wyjść, kiedy wszystko kwitnie… Poza tym, te z bukietów szybko zwiędną.
- Więc przyniosę ci nowe. Ile tylko zechcesz, kochanie.
Spojrzał na niego z uśmiechem i pokiwał głową, łapiąc go pod ramię. Westchnął ponownie, tym razem jednak nieco inaczej. Szli trochę w milczeniu, nim ponownie się odezwał.
- A gdyby zwiędły WSZYSTKIE? I po prostu nie było czego przynosić?
Kamijo zastanawiał się nad tym przez chwilę, patrząc na niego. Biały oddech, zaróżowione z zimna policzki i płatki śniegu topiące się we włosach.
- Wtedy świat by się skończył – odparł zupełnie poważnie. – Chodźmy już do domu.

Czy rzeczywiście spadali? Z pewnością zdarzały się między nimi kłótnie, niekiedy dosyć gwałtowne. Ale zazwyczaj były to tylko chwilowe kryzysy, kończące się, gdy tylko w oczach Kayi błysnęły pierwsze łzy. W tym momencie Kamijo natychmiast porzucał całą swą dumę, żeby rzucić się ku niemu z żarliwymi przeprosinami. Bo chociaż naprawdę BYŁ wrednym, porywczym, zazdrosnym cholerykiem z nieco zbyt wysokim poczuciem własnej wartości, to przecież mimo to bardzo go kochał i za nic nie chciał stracić.
Takie wyznania i zapewnienia przychodziły mu dużo łatwiej niż Kayi. Jeśli do kłótni doszło z jego winy, jego przeprosiny były o wiele bardziej subtelne. Wchodził cicho do pokoju, rzucając mu niepewne spojrzenia, zachodził do od tyłu i przytulał się do jego pleców, obejmując go w pasie i chowając twarz między jego ramieniem a szyją, drżącym głosem wyrzucając z siebie ułożone wcześniej słowa. Jego smutek i mina zagubionego dziecka sprawiały, ze bez względu na to, co mu wcześniej w złości wykrzyczał, Kamijo nie był w stanie dłużej się gniewać. Brał go w ramiona i znowu wszystko było w porządku.
Miesiące upływały jeden za drugim, minęła zimna, a tak oczekiwana wiosna przyniosła im obu podwójną ilość pracy; niezliczone koncerty, wywiady, sesje i nagrania. Kiedy kompletnie wykończony Kamijo wracał do domu (zakładając, że wracał, bo czasem po prostu nie było sensu i spał w studiu), zazwyczaj było już bardzo późno i zastawał Kayę pogrążonego w głębokim śnie. Kiedy wstawał rano, jego już nie było. Często przez kilka dni nie mieli okazji chociażby zamienić ze sobą paru słów i obaj ciężko to znosili. Jednak dzięki temu gdy zdarzały się nieco luźniejsze, potrafili nie odstępować siebie na krok. Nie mieli okazji się sobą znudzić, a rozstania tylko podsycały uczucia. Bo jeśli nawet to wszystko trochę spychało ich w dół, potem mogli wzlecieć jeszcze wyżej. I tak naprawdę nigdy nie chcieli żyć inaczej. Bez względu na to, jak męczące to nie bywało, MUSIAŁO zostać właśnie tak.

Miękki odgłos kroków i skrzypnięcie drzwi wyrwały z Kamijo z zamyślenia. Uśmiechnął się lekko, oglądając przez ramię. Kaya stał w progu, ubrany tylko w jego nieco za dużą koszulę i patrzył na niego, przecierając zaspane oczy.
- Nie śpisz?
Kamijo pokręcił głową.
Podszedł do niego i stanął za nim, kładąc dłoń na jego ramieniu i opierając o nią podbródek.
- Coś się stało?
- Nie – odparł spokojnie, odwracając go w swoją stronę i obejmując luźno w pasie. Kaya zrobił to samo. Patrzył na niego badawczo, z pobłażliwym uśmiechem i lekko uniesionymi brwiami, jakby nieco podejrzliwie. Wzbudziło to w Kamijo jeszcze większą czułość. – Kocham cię, wiesz?
- I znowu wzięło cię na rozpatrywanie wszelkich problemów egzystencjalnych? – Pokiwał potępiająco głową. – Wiem, ja ciebie też.
Zaśmiał się cicho, przyciągając go do siebie. Pocałował go we włosy i zatrzymał tak na chwilę, nim ponownie odsunął go na odległość przedramienia, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Można tak to nazwać.
- I jak? Wymyśliłeś coś ciekawego? – przechylił lekko głowę w bok, uśmiechając się protekcjonalnie, ale nie bez zainteresowania.
Kamijo wykonał trudny do zinterpretowania ruch głową i oparł się o balustradę, odwracając wzrok w kierunku księżyca. Nieco przysłonięty chmurami, lśnił jasno między gałęziami drzew. Kaya też przez chwilę patrzył w tamtą stronę, po czym wzruszył lekceważąco ramionami i zgrabnie wsunął się między Kamijo a barierkę, znowu szukając z nim kontaktu wzrokowego.
- Hmm?...
Uśmiechnął się, wyciągając rękę i przygładzając jego potargane włosy.
- Właściwie to nic, czego byś nie wiedział – rzekł w końcu. Objął go i przyciągnął bliżej siebie, tak, by oparł się o niego plecami. – Myślałem tylko… Bo zobacz, jakie to wszystko jest nieprzewidywalne. Gdyby jeszcze rok czy dwa temu ktoś zdradził mi, jak dzisiaj będzie wyglądało moje życie… Gdyby wskazał mi ciebie i powiedział, kim dla mnie będziesz… Chyba po prostu bym nie uwierzył.
- Ani ja – uśmiechnął się lekko. Odnalazł jego dłonie i ujął w swoje, mocniej się w niego wtulając. – Ale czy to nie dobrze, nie wiedzieć, co przyniesie przyszłość? Rozumiem całą towarzyszącą temu niepewność i w ogóle, ale gdybyśmy wszystko wiedzieli, zbyt wiele rzeczy straciłoby urok i sens, nie uważasz?
- To prawda. Ale tak jest dobrze, teraz. I żeby nigdy się nie skończyło.
- A to przecież od nas zależy. To przede wszystkim my sami mamy nie pozwolić temu odejść. I nic się nie skończy, jeśli tylko obaj będziemy wystarczająco chcieć – spojrzał na niego kątem oka, uśmiechając się lekko.
Kamijo skinął głową, mocniej ściskając jego dłonie.
- I nie pozwolimy.
Potem dłuższą chwilę stali prawie bez ruchu, w milczeniu obserwując księżyc. Ogromny i wyjątkowo jasno świecący, sprawiał wrażenie poważnego i dumnego, gdy patrzył tak na nich ponuro, przysłaniany przez chmury i drzewa.
- Pełnia.
- Mhm. Sprzyja zwierzeniom, umacnianiu więzi z bliskimi i wilkołakom.
Roześmiał się.
- Och, jesteś wspaniały. Kocham cię do szaleństwa.
Kamijo uśmiechnął się w odpowiedzi, pochylając nad nim i otaczając go ramionami w talii. Był taki drobny.
- Wiem – mruknął, całując go nad obojczykiem.
- Ale nie widzę tego księżyca w całości. Drzewa mi zasłaniają – poskarżył się Kaya, odwracając głowę w jego stronę i patrząc na niego z rozżaleniem. – Nie możemy wejść gdzieś wyżej?
- Hm… - myślał nad tym przez chwilę. – Właściwie to da się zrobić.

Dachówki, chociaż bez wątpienia stabilne i nieruchome, sprawiały irracjonalne wrażenie mało pewnego podłoża, więc szli ostrożnie, trzymając się za ręce. Jeszcze ciepły od promieni palącego cały dzień słońca dach opadał w dół łagodnie i bez lęku usiedli w najwyższym jego punkcie. Tu, w górze, wiatr był lepiej wyczuwalny i chyba nieco chłodniejszy. Przed nimi rozciągał się sznur dachów sąsiednich domów i korony drzew, górujący nad tym wszystkim księżyc, a wyżej już tylko niebo.
- I jak, tutaj jest lepiej? – spytał Kamijo, otaczając Kayę ramieniem. – Chmur co prawda nie przesunę, ale może przejdą same.
- Jest doskonale – odparł z uśmiechem, zarzucając mu ręce na szyję i lekko całując w usta. Potem położył głowę na jego ramieniu, rozluźniając się i przymykając oczy. Westchnął. – Pięknie.
- Ale nie ma gwiazd – zauważył z niejakim żalem Kamijo, głaszcząc go po włosach.
- No cóż, wciąż jesteśmy w Tokio…
- Mhm. Trochę szkoda, latem zawsze jest dużo spadających. Teraz pewnie też lecą, ale nic nie widać.
- I nawet jeśli wiesz, że spada, ale jej nie widzisz, to życzenie się nie spełnia?
- No raczej.
Milczeli przez chwilę, rozważając ten problem.
- Ale wiesz – odezwał się Kaya – może to i lepiej. Bo przecież tak łatwo zwalić wszystko na gwiazdę, a jeśli jej nie ma, to bierze się marzenia w swoje ręce. I chyba tak pewniej można je spełnić, prawda?
- Bardzo możliwe. Lepiej ufać sobie, niż gwiazdom, no i… Pewnie dużo osób zwraca się o coś do tej samej, życzenia się mnożą i nie zdąży spełnić wszystkich, nim spadnie. A uwzględniając prawa Murphy'ego, twoje będzie się zaliczać do tych niespełnionych.
Zachichotał.
- To brzmi logicznie. Zwłaszcza, że taka ilość życzeń musi ją nieco przeładowywać.
- I spada szybciej.
- Właśnie.
Często prowadzili takie abstrakcyjne rozmowy. Inni mogli dziwnie na nich patrzeć, słysząc to, ale oni rozumieli się doskonale. I było dobrze.
- Nie jesteś senny? – zapytał Kamijo po dłuższej chwili kontemplowania w milczeniu ciemnego nieba. – Wcześnie dzisiaj wstałeś.
Kaya potrząsnął głową, tłumiąc ziewnięcie.
- Tylko trochę, ale nie chcę jeszcze stąd iść. A spanie na dachu jest niebezpieczne; słyszałem kiedyś o mężczyźnie, który zasnął, spadł i zginął na miejscu – spojrzał na niego, wyraźnie ciekaw jego reakcji.
- Ale pewnie był sam, więc nic dziwnego. No nie bój się, przecież ja tu jestem. Będę cię trzymał – oznajmił z powagą.
- …a potem sam zasnę i zlecimy razem – wszedł mu w słowo Kaya, uśmiechając się krzywo.
- No skąd! Ja nie zasnę, jeśli ty będziesz spał. Poza tym, jest za jasno. Nigdy nie mogę usnąć w czasie pełni.
Rzeczywiście, jasno było prawie jak w dzień. Wyraźnie widać było poruszane wiatrem gałęzie drzew, rozjaśniony trawnik w dole, plamy światła i cienie. Księżyc odbijający się w oczach Kayi nadawał im dziwnego, nierealnego blasku. Wydawały się przy tym jeszcze większe niż zwykle.
Kamijo z niejakim trudem ułożył się wygodniej na dachówkach, ciągnąc go za sobą. Objął go mocno ramieniem w pasie i pocałował jego powieki, zmuszając, by zamknął oczy.
- Możesz zasnąć, naprawdę. W pokoju i tak jest za gorąco, żeby tam teraz wracać. A ja tu z tobą będę i w razie czego cię obudzę, na pewno nic ci się nie stanie.
Nie protestował dłużej.
- Wiem, ufam ci – odparł, nie otwierając oczu. Tylko złapał go za rękę. – Ale obudź mnie niedługo, chcę jeszcze trochę z tobą pobyć. Jutro znów wyjeżdżasz.
- Obudzę. Dobranoc.
- Dobranoc.
A gdzieś daleko kolejne gwiazdy mknęły ku dołowi, zabierając ze sobą wszystkie pośpieszenie wypowiedziane życzenia. Daleko, a może całkiem blisko. Dla nich jednak nie miało to teraz znaczenia. Bo tak naprawdę mieli już wszystko, czego mogli sobie życzyć.
Post Czw 17:21, 02 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Maa-chan
Ningyou


Dołączył: 20 Sie 2008
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

   

OmgOmgOmg >///////////////////////< *ryczy* DZIĘKUJĘ!!!
Ja nie wiem co to będzie jutro na dworcu X333
Jest przepiękny!! Opisałaś ich uczucia, przemyślenia i w ogóle wszystko w taki piękny, dojrzały sposób, do tego szczęśliwe zakończenie i wizja Hiziaka przywiązanego kablem do kaloryfera (czekaj czekaj, wezmę to do swojego anty-romantycznego fika :3333) I te zabójcze scenki z resztą Wersalek, kyaaa XDDD Pozwolisz Droga Autorko że szerzej skomentuję już prywatnie :3, ale podoba mi się to za mało, ja tego fika kocham >///< I jak Ty to robisz że znowu czytasz mi w myślach?
Kwik, jeszcze raz dziękuję, jestem tak bardzo szczęśliwa =TuT= *poszła się wychlipać i pozbierać chusteczki*

Yasui, moim zdaniem wręcz idealny pomysł na tytuł :3
Post Czw 19:16, 02 Paź 2008
 Zobacz profil autora
yapi
Crimson Star


Dołączył: 21 Cze 2007
Posty: 1646
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod kiecki Hizakiego

   

E... czemu koniec? *pod koniec zaczęło jej się dobrze czytać* hm, zapamiętać, nie rozmawiać w czasie czytania na poważne tematy...
anyway, bardzo mi się podobało, chociaż może na początku trochę poplątane, ale ślicznie napisane :333 więcej! Yellow_Light_Colorz_PDT_03
Post Czw 20:05, 02 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Irene
Prayer


Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

   

Jak zwykle cudownie... I chyba przez tego ficka nie zasnę (czy tylko ja spędzam noce na zimnym parapecie próbując z parteru dostrzec niebo??) Ehh czemu w normalnym życiu się takie chwile nie zdarzają (a przynajmniej nie mi)... Shadow napisz mi jakiś scenariusz na życie bo mi się tak nie układa...ehh nie ważne...
Post Pią 0:01, 03 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Yapisiu, nie dobijaj mnie, to drugi w kolejności fick jeśli o długość chodzi, myślałam, że co jak co, a 'więcej!' w komentarzach nie będzie! xD" W każdym razie, dziękuję :33

Irene... *tuli* Ja czasem właśnie dlatego zajmuję się fickami, tak o wiele łatwiej jest ułożyć coś dobrego, bo w prawdziwym życiu nieczęsto tak jest... Ale z drugiej strony pomyśl, że jeszcze tyle czasu przed Tobą! ^.~
Post Śro 15:14, 08 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Irene
Prayer


Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

   

Mimo wszystko ja się starzeję... i każdy dzień mi o tym przypomina...
Post Śro 21:55, 08 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Maa-chan
Ningyou


Dołączył: 20 Sie 2008
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

   

Właśnie Irene, jesteś młoda, ładna, i jeszcze raz MŁODA (no proszę Cię, przestań z tym starzeniem, co powiesz jak będziesz mieć 40-50 lat .^.?) Wszystko przed Tobą, także równie piękne chwile z ukochaną osobą jak Shadow opisała w fiku...Szczęście przychodzi często w najmniej oczekiwanym momencie, czasami trzeba tylko dłużej na nie poczekać :3 No, głowa do góry *hugs*
Post Czw 17:17, 09 Paź 2008
 Zobacz profil autora
germanizacja
Położny Rechoczący Pieniek


Dołączył: 07 Cze 2007
Posty: 2330
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Mogę zadedykować ten cudowny post Księżniczce? x3 (Shadow, wybacz offtopa, ale musiałam. O ficku porozmawiamy na GG xD)
Post Czw 17:38, 09 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Maa-chan
Ningyou


Dołączył: 20 Sie 2008
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

   

Eee...to znaczy mój Yellow_Light_Colorz_PDT_03? Jeśli tak to jasne, a co, też narzeka że się starzeje X3?
Post Czw 18:38, 09 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Irene
Prayer


Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

   

quote:
Originally posted by Maa-chan
Właśnie Irene, jesteś młoda, ładna, i jeszcze raz MŁODA (no proszę Cię, przestań z tym starzeniem, co powiesz jak będziesz mieć 40-50 lat .^.?)

Przy moim trybie życia to 50 nie dożyję Yellow_Light_Colorz_PDT_03. Ale wierzę wam, zaczyna się coś układać, choć boję się że może znów się szybko skończyć (pesymistka jestem, zdążyłam już trochę poznać ludzi)...
Post Pią 20:31, 10 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Nopal
Ningyou


Dołączył: 03 Cze 2008
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Zwylam sie na tym, przepiekne jest;]
A swoja droga - bylam pewna, ze spadna z dachu oboje i taki bedzie koniec;D
Post Sob 20:16, 11 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Irene
Prayer


Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

   

quote:
Originally posted by Nopal
bylam pewna, ze spadna z dachu oboje i taki bedzie koniec;D


Ja też myślałam że tak będzie...
Post Sob 20:32, 11 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Maa-chan
Ningyou


Dołączył: 20 Sie 2008
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

   

Kyaaa, nieeeee, przestańcie Yellow_Light_Colorz_PDT_03 Oni muszą żyć długo i szczęśliwie, chociaż oni .^.~~
Post Sob 22:44, 11 Paź 2008
 Zobacz profil autora
Nopal
Ningyou


Dołączył: 03 Cze 2008
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Hahaha o ja przywyklam do smutnych zakonczen;D Widac z Irene mamy mordercze plany;D
Post Nie 16:21, 12 Paź 2008
 Zobacz profil autora

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Forum Jump:
Skocz do:  

Wszystkie czasy w strefie EET (Europa).
Obecny czas to Czw 16:51, 25 Kwi 2024
  Wyświetl posty z ostatnich:      


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB: © 2001, 2002 phpBB Group
Template created by The Fathom
Based on template of Nick Mahon
Regulamin