Forum forum o j-rocku Strona Główna
FAQ Profil Szukaj Użytkownicy
Grupy

Prywatne Wiadomości

Rejestracja Zaloguj
Galerie
I nigdy nie wiadomo...
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat >

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
forum o j-rocku > Fan Arty, Fan Ficki czyli wszystko co nasze

Autor Wiadomość
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

I nigdy nie wiadomo...    

Omg. Omg, skończyłam! Naprawdę skończyłam @____@ To takie dziwne, spędzić nad czymś tyle czasu a potem bum, koniec xDD"
Ale do rzeczy.
Praca nad tym fickiem trwało długo. Miesiąc czekania, aż wena wróci z wakacji pod palmami, miesiąc, aż zbudzi się z zimowego snu, w który zapadła beztrosko zaraz po powrocie, i w końcu miesiąc zawziętej pracy. Pogryziony długopis już mnie chyba znienawidził, zeszyt ma więcej kartek wyrwanych i wklejonych niż tych własnych, a mnie rodzice prawie zabili za siedzenie nad tym tworem do 4 czy 5 rano. Zaprzyjaźniłam się z latarką i jakoś poszło, na szczęście. Choć, nie ukrywam – momentami było bardzo ciężko.
I tak, mili państwo – romans, Kamijo x Kaya, dla odmiany (jakiej odmiany? xDD") pisany z punktu widzenia tego drugiego, z inspiracją w tekstach pierwszego. Przynajmniej jakiś czas, potem wena w podskokach ruszyła w swoją stronę. No. I to mój nowy Największy Tasiemiec, słów ponad 10 000 *duma*
Miłego czytania ^_~
~~

Nie szukał miłości.
Po serii zawodów, z których ostatni był przysłowiowym gwoździem do trumny, mało zobowiązujące znajomości stały się dla niego jedyną możliwością spełnienia własnych potrzeb, jaką do siebie dopuszczał. Jasne zasady, zero wspólnych planów, zero obietnic, nic, czego koniec mógłby zaboleć trochę bardziej. To takie logiczne, taka recepta na brak cierpienia. Nie zakochaj się, nie angażuj, nie pozwól zranić.
Szkoda tylko, że teoria często ma mało wspólnego z rzeczywistością.
Cierpienie można porównać do smoka o wielu głowach. Jeśli zdołasz zabezpieczyć się przed jedną., druga z pewnością zajdzie cię z innej strony. Nie musi atakować nagle, raniąc do żywego ostrymi kłami. Równie dobrze może pojawić się nie wiadomo kiedy, z paszczą pełną tępych zębów, wywołując ból niewyraźny, jakby pozbawiony konkretnej formy i przyczyny, ale stały i nie ustępujący. Ten cień goryczy, kiedy wychodził rano bez słowa, wiedząc, że nikt nie będzie próbował go zatrzymać, i kiedy wracał do własnego mieszkania, zastając dokładnie to samo, co zostawił, wychodząc. Pustka przyczajona między zakurzonym wazonem a szklanką po herbacie, wśród zawalających blat papierów i pod niepościelonym łóżkiem w sypialni. Ciemność, która pozostała gdzieś obok nawet gdy zapalał wszystkie światła i szum ciszy pod osłoną puszczanej muzyki. Jak łatwo można tu popaść w paranoję.
A jednak wciąż wierzył, że tak jest dla niego lepiej. Nie nadawał się do prawdziwej miłości z wielu względów. Przede wszystkim za trudny charakter - wierność nigdy nie była jego mocną stroną - i jeszcze to zajęcie, przez które rzadko bywał w domu na dłużej, a z którego za nic by nie zrezygnował… I przecież już tyle razy boleśnie przekonał się, że nic z jego związków nie wychodzi, a w bilansie straty przeważają nad zyskami. Tak było dobrze. Pozostawał wolny i niezależny, a w jego sytuacji było to przecież bardzo wygodne. Nie mogło być lepiej.
Powtarzał to sobie jak mantrę podczas samotnych nocy i zimnych poranków, i chociaż nie potrafił temu w jakikolwiek sposób zaprzeczyć… Gdzieś obok zostawał ironiczny wydźwięk tych słów i wrażenie, że ucieka mu coś bardzo ważnego. Nie mógł się od tego uwolnić. Jego życie uczuciowe przypominało jakieś koszmarne deja vu, związki oparte na tych samych schematach, kończące się, kiedy tylko poczuł że wbrew sobie zaczyna mu zależeć bardziej i wycofywał się, uciekając znowu w inne ramiona. Raz za razem, niezmiennie, choć zmieniały się nieco osoby… Zmieniały? Tak naprawdę nie traktował ich jako ludzi i dobrze o tym wiedział. Nie znał ich dusz i osobowości, przypominali puste powłoki, nic więcej niż ciała, aż zapominał, czy tak naprawdę różnili się choć trochę jeden od drugiego, a jeśli tak, to czym? Jakie było imię tego, z którym był w tamtych tygodniu? Wszystko jedno. Nie szukał miłości tak naprawdę.
I tu, w myśl paradoksalnej zasady, nie szukaj a znajdziesz…

Poznali się dosyć dawno, parę lat temu, tak jak poznaje się większość osób z ich branży. Był jeszcze wtedy w Schwarz Stein, grali jako support przed Moi dix Mois, a on często bywał na ich występach, nie było trudno spotkać go na backstage. Na początku była to luźna znajomość, widywali się właściwie tylko na koncertach, zamieniali po parę zdań. Potem zespół się rozpadł i nie widzieli się przez jakiś czas. Dopiero dwa lata później, gdy był już solistą, znowu się z nim skontaktował i zaproponował współpracę. Oczywiście zgodził się, kilka razy wystąpił na organizowanych przez niego imprezach, jakiś czas później zaczęli wspólny projekt. Przez ten czas poznali się nieco lepiej… Banalne, prawda?
Właściwie to od początku mu się podobał, nie było w tym chyba nic dziwnego? Nie przywiązywał do tego większej wagi, ale lubił spędzać z nim czas, patrzeć na niego, słuchać, gdy mówił. Bez większego celu, z nudów lub dla zabawy analizował jego słowa, zachowanie, szczegóły wyglądu, nie mogąc się przy tym powstrzymać od przyznawania mu kolejnych dodatnich punktów. Miał w sobie coś, co go do niego przyciągało. Obserwował go zawsze uważnie i doskonale znał już całą jego mimikę i wszystkie gesty, zarówno te teatralne i wystudiowane, jak i bardziej naturalne. Chyba wolał nawet te drugie; gdy przecierał zmęczone kolejną godziną w studiu oczy, marszczył brwi, gdy coś go zirytowało, przygryzał w zamyśleniu dolną wargę albo spontanicznie się śmiał. Imponowała mu jego elegancja i pewność siebie. Chętnie spędzał z nim czas i szybko okazało się, że mają ze sobą naprawdę dużo wspólnego i nigdy nie brakuje im tematów do rozmowy.
Mimo to jednak nadal nie uważał go za potencjalnego kochanka. Gdzieś obok wciąż toczyło się jego ,,życie uczuciowe", a Kamijo był jakby poza tym. Zbyt bardzo różnił się od tego wszystkiego, był taki odległy… Nie znaczyło to, że Kaya czasem o nim w ten sposób nie myślał. Czasami, gdzieś późną nocą, między jawą a snem… Lecz co z tego? Był osobą, której po prostu NIE DAŁO się w jakimś stopniu nie pożądać, ale to tylko takie małe ,,co by było gdyby". Nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. Nie byłby przecież w stanie potraktować Kamijo tak samo jak tych wszystkich bezimiennych mężczyzn, zbyt bardzo go lubił i szanował. Chociaż bez wątpienia gdyby tylko chciał, mógłby to zrobić. Mało było osób, które już udało mu się uwieść?... Nie, stop, w ogóle nie powinien był o tym pomyśleć, nie tym razem, nie z nim!
Ale myślał coraz częściej.
To przychodziło samo, za każdym razem kiedy nieco dłużej leżał i nie mógł zasnąć, w nagłych przebłyskach, kiedy się widywali i kiedy z nim rozmawiał. Starał się zachowywać naturalnie, tak, by Kamijo niczego nie zauważył, może nawet nieźle mu szło, ale… Gdzieś w jego głowie nadal tkwiła ta sama myśl. No dalej, przecież możesz to zrobić. A on nie będzie miał nic przeciwko.
Boże, musi przestać jak najszybciej, to się źle skończy! Przecież wiedział, że nie przyniesie im to niczego dobrego, tylko trochę przyjemności i zadowolenia, a potem będzie tylko żal. Nie, dla jego dobra, dla własnego dobra i wartości ich przyjaźni musi zatrzymać to przy sobie, stłumić i zapomnieć. Jak w ogóle mógł do tego dopuścić?!
I pewnie to tłumienie szłoby mu o wiele łatwiej – w końcu już wiele razy musiał coś takiego robić – gdyby… No właśnie. To było tak, jak gdyby wpadł na coś, co w dodatku wcale nie miało zamiaru go puścić.
Nie dało się tego nie zauważyć. Z inicjatywy Kamijo widywali się coraz częściej, regularnie wyciągał go do wszelkich teatrów i oper, jakie tylko znajdowały się w bliższej lub dalszej okolicy, chodził z nim po parkach i kawiarniach albo odwiedzał w jego mieszkaniu, bo jakoś zawsze był niedaleko. Podczas wspólnych występów obejmował go i trzymał za rękę o wiele częściej niż kogokolwiek innego, zdecydowanie inaczej też na niego patrzył. I kwiaty, kwiaty w studiu, zostawiane bez okazji i bez karteczek, kiedy tylko wiedział, że Kaya ma jeszcze zamiar do niego wrócić.
To wszystko było aż zbyt jednoznaczne i chociaż bez wątpienia było też bardzo miłe, to w połączeniu z natrętnymi uczuciami samego Kayi wywoływało u niego momentami żywą panikę. Plątał się w tym wszystkim, widział, jak brną coraz głębiej, bez możliwości odwrotu. Musiał coś zrobić. Musiał zrobić cokolwiek jak najszybciej, póki jeszcze był do tego zdolny. Granica, której nie powinni przekraczać zbliżała się niebezpiecznie szybko.
Musiał z nim porozmawiać, porozmawiać zanim on sam zechce to zrobić. To przykre, ale nie było innego wyjścia.

- Musimy przystopować, Kamijo. To nie powinno było pójść takim torem, to zbyt niebezpieczne. Zależy mi na przyjaźni z tobą i nie chcę jej zniszczyć.
Był duszny, letni dzień, siedzieli w kawiarni, naprzeciwko siebie. Dzieliła ich długość stolika, dwie filiżanki, cukiernica i drobny bukiecik kwiatów, otaczał wszechstronny gwar rozmów innych gości. O tej porze zawsze było ich wyjątkowo dużo, wielu szukało tu schronienia przed gorącem. Siedzieli przy samym oknie, za szybą przechodziły w pośpiechu kolejne osoby, z torbami, z zakupami. Starszy mężczyzna na rowerze i kobieta z dwójką dzieci. Grupka nastolatek w szkolnych mundurkach. W tym tłoku nikt nie zwracał na nich uwagi i równie dobrze mogliby rozmawiać o pogodzie.
Był przygotowany na różną reakcję z jego strony. Nie zdziwiłby się, gdyby po prostu wstał i wyszedł. Albo zrobił coś innego w tym stylu.
Nie zrobił. Przez chwilę bez słowa wodził palcem po brzegu swojej filiżanki, jak gdyby słowa Kayi w ogóle do niego nie dotarły, a potem odstawił ją i spojrzał na niego ze spokojem, jakiego bynajmniej się po nim w takiej chwili nie spodziewał.
- Ale mi nie wystarcza twoja przyjaźń – powiedział. – Chcę ciebie.
Następne kilka wyjątkowo długich sekund siedzieli nieruchomo, patrząc na siebie bez słowa. Kamijo nadal ze spokojem, Kaya w osłupieniu. Wokół toczyło się zwykłe życie, rozbrzmiewały rozmowy i śmiechy, głosy kelnerów przyjmujących zamówienia. I grała muzyka. Dlaczego prawie jej nie słyszał? Wstał gwałtownie, przez krótką chwilę czując w głowie zupełną pustkę, która jakby połknęła myśl o tym, co miał zamiar zrobić. Ale to była tylko chwila.
- Przepraszam…
Odwrócił się i wybiegł na zewnątrz, nie oglądając się za siebie.

Przez kolejny tydzień po tym zajściu starannie go unikał. Pod pretekstem choroby nie pojawiał się na żadnych wspólnych próbach i spotkaniach nawet w nieco większym gronie. Chociaż zdawał sobie sprawę, że narobi sobie przez to zaległości i potem będzie zmuszony pracować dwa razy tyle, wizja ponownego spotkania z Kamijo sprawiała, że o stokroć wolał to. Potem rzuci się w wir pracy i też nie będzie miał czasu z nim rozmawiać, tak, wspaniały pomysł. A teraz zamknie się w domu i będzie udawał, że wyjechał na drugi koniec kraju.
Był po prostu przerażony i skołowany takim obrotem sprawy. Zbyt szybko, to wszystko stało się zbyt szybko! Nie był na to przygotowany. I w ogóle nie tak to miało wyglądać. Powinien był uciąć wszystko wcześniej. Dlaczego tego nie zrobił? Jak mógł być tak głupi? A teraz było już za późno. Co mu pozostało, jeśli nie unikanie Kamijo? Może i było to niesprawiedliwe i tchórzliwe, ale straszliwie bał się tego jak mogłaby skończyć się ich kolejna rozmowa. Pewnie i tak prędzej czy później do niej dojdzie, ale… nie teraz. Jeszcze przynajmniej mógł się łudzić, że Kamijo w jakiś cudowny sposób o tym zapomni.
Tak minęło kilka dni i nie mógł już dłużej się ukrywać. Spędzał jednak w studiu minimalną ilość czasu i jak ognia unikał sytuacji, w których mógłby zostać z Kamijo sam na sam. Robił wszystko, żeby zawsze mieć obok kogoś jeszcze i nie musieć zamieniać z nim choćby paru słów. Unikał jego wzroku. I szło mu w sumie całkiem nieźle. Do czasu.
Tamtego dnia pojawił się zbyt nagle, by zdążył odpowiednio wcześnie to zauważyć. Był pewien, że wyszli z sali wszyscy razem, całe Versailles, widział ich nawet na parkingu, a najwyraźniej ze wszystkich widział Kamijo. Wrócił…? Właściwie nawet o tym nie pomyślał. Nie zdążył.
Zaszedł go od tyłu, nie zaznaczając wcześniej swojej obecności, tylko od razu łapiąc za nadgarstek i przytrzymując przy stole, za którym siedział. Pochylił się nad nim tak, że jego długie włosy opadły mu na ramię.
- Kamijo!...
- Przestań tak robić. – Ton, którego użył tym razem był inny niż ostatnio, dużo ostrzejszy, chociaż mówił cicho. – Przestań, rozumiesz? Nie traktuj mnie w ten sposób. Ranisz mnie.
- Zabierz rękę. – Niech tylko się odsunie, chociaż na trochę! Mówił mu prawie wprost do ucha i czuł na skórze jego oddech. Zamknął oczy.
- Tak nie wolno robić, Kaya. Czym sobie na to zasłużyłem?
- Zostaw mnie. Proszę cię, zostaw mnie.
Zamarł na chwilę bez ruchu, jeszcze mocniej ściskając jego nadgarstek, a potem nagle puścił go i odsunął się gwałtownie. Kaya, który stracił w tym momencie oparcie, złapał się stołu, żeby nie osunąć się z krzesła, próbując ustabilizować oddech i powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nawet się na niego nie obejrzał; wyszedł z sali, trzaskając drzwiami. Została nieznośna cisza.

Jak głęboko go tym zranił? Nie wiedział. Kamijo nie dawał niczego po sobie poznać, nie otwarcie, chociaż bez wątpienia musiał cierpieć. Zrobił się bardziej poważny i milczący, a o ile wcześniej, gdy nastrój mu nie dopisywał, żarty reszty grupy potwornie go irytowały i na okrągło zaganiał ich do roboty, to teraz sprawiał wrażenie, że wszystko co się dzieje, jest mu obojętne. Pracowali – pracował razem z nimi, obijali się – siedział obok i gapił się w okno. Z Kayą wcale nie rozmawiał, ba, nawet nie patrzył w jego stronę. Krążyli więc tak obaj po studiu, byle dalej od siebie, wzajemnie się lekceważąc.
Czy nie na coś takiego Kaya miał nadzieję po ich rozmowie w kawiarni? Był wolny, Kamijo niczego od niego nie chciał. Nie musiał już martwić się tym, jak bronić się przed uczuciami jego i własnymi.
Tyle, że teraz zaczęło go to potwornie boleć.
Tęsknił za nim, bardzo tęsknił. Brakowało mu ich długich rozmów o niczym, żartów, wspólnych wyjść. Teatrów i spacerów po parku, albo snucia się bez celu po mieście i oglądania sklepowych wystaw. Tak bardzo chciałby usłyszeć teraz jego śmiech.
Nic nie wskazywało jednak, by sytuacja miała się zmienić.

I pewnie nie zmieniłaby się prędko, gdyby nie należała do tych, które bardzo lubią zmieniać się przypadkiem.
To był zwyczajny rajd po klubach, nic wielkiego. Dobrze znane grono i dobrze znane miejsca. Może tylko wypił trochę więcej niż zwykle. No, może nieco więcej niż trochę…
Resztę wieczoru pamiętał co prawda jak przez mgłę, ale jednego był pewien. Kamijo z nimi nie było, nie tym razem.
Łatwo można więc wyobrazić sobie zdziwienie Kayi, kiedy nazajutrz rano obudził się w jego mieszkaniu.
Pięknie, po prostu pięknie. Sam na pewno by tutaj nie zawędrował, ale przecież była z nim reszta Versailles. Czyj to był pomysł, Jasmine? Yukiego? W ich stylu. Naprawdę wyborny żart, Kaya już sobie wyobrażał, ile radości musiało sprawić im przyprowadzenie go, kompletnie zalanego i nieświadomego, co się z nim dzieje, do Kamijo ,,na przechowanie".
A co było dalej, wie już tylko sam Kamijo. Jezu Chryste, za co?!
Doskonale zdawał sobie sprawę, że tej nocy mogło się wydarzyć wszystko. Zimno mu się robiło na myśl, ile mogło się wydarzyć. A on nawet nic nie pamiętał!
Bał się otwierać oczy, ale przecież w końcu musiał to zrobić. Lepiej od razu mieć to za sobą.
I tak, oczywiście leżał w jego łóżku. Niemal jęknął.
Ale Kamijo nie było! Był w pokoju zupełnie sam. I był w ubraniu. No, prawie. Jego sweter i spodnie leżały równo złożone na krześle obok. Co w końcu…?
Wstał. Jego głowa natychmiast zareagowała ostrym bólem, ale zlekceważył to. Ubrał się błyskawicznie i wyszedł z sypialni. Musi znaleźć Kamijo, tylko on wie…
Spał na kanapie w salonie. Pod kocem i w ubraniu.
Kaya patrzył na niego przez dłuższą chwilę i już miał się dyskretnie wycofać, gdy ten niespodziewanie otworzył oczy. Podniósł się i oparł na łokciu, przecierając je dłonią i spoglądając na niego prawie zupełnie przytomnie. Musiał spać wyjątkowo lekko.
Ich spojrzenia spotkały się pierwszy raz od jakiegoś czasu.

- …więc przyprowadzili cię tutaj, byli wszyscy czterej. Życzyli mi udanej nocy i poszli, zadowoleni jak rzadko kiedy, Jasmine najbardziej oczywiście.
- Tak myślałem – wydusił Kaya. Nie było go stać na nic więcej.
Siedzieli na podłodze z kubkami kawy, Kaya oparty o sofę, Kamijo o fotel. Mówił spokojnym tonem, choć jego głos brzmiał jakby nieco bezbarwnie. Słuchając go, Kaya przysięgał sobie, że nigdy nie wypije już ani kropli.
- Położyłem cię spać, zasnąłeś prawie od razu.
- I nic więcej?
- Nic.
- Dlaczego? – zapytał, nim zdążył ugryźć się w język.
Kamijo uśmiechnął się gorzko.
- Nie śmiałbym cię tknąć, bo wiem, że tego nie chcesz. Po prostu.
- Kamijo…
- Musiałem cię tylko pozbawić części garderoby, ale to dla twojej własnej wygody, nie miej mi za złe.
- Kamijo, przestań.
- Co mam przestać? Mówię tak, jak jest.
Kaya westchnął ciężko, zamykając oczy. Głowa bolała go coraz bardziej. Starał się znaleźć w sobie siłę na być może najtrudniejszą z rozmów, jakie pamiętał.
- Nie. Nie wiesz, o co chodzi – rzekł w końcu, zmuszając się, by spojrzeć mu w oczy. – Moja decyzja nie ma nic wspólnego z tobą. – Uśmiechnął się blado. – Jesteś naprawdę wspaniałą osobą i brakowało mi ciebie przez ten czas. I będzie brakowało nadal, bo musisz pozwolić mi odejść. Nie mogę z tobą być.
- Dlaczego?
Kaya westchnął ponownie. Wypowiedzenie tych słów dużo go kosztowało, a wszystko wskazywało na to, że koszmar dopiero się zaczynał.
- Po prostu nie mogę. I to we mnie jest problem, nie w tobie.
Kamijo pokiwał głową.
- I myślisz może, że teraz powiem coś w stylu ,,Ach, no trudno, poszukam kogoś innego".
- Posłuchaj…
- Nie, teraz ty mnie posłuchaj. Nie zostawię tak tego. Nie mogę patrzeć, jak się niszczysz i…
- Ja nie…!
- Nie przerywaj mi przez chwilę. Chcę tylko powiedzieć, że się na to nie zgodzę. Nie odejdę. Szanuję twoją niezależność i niczego od ciebie nie wymagam. Jeśli znajdziesz szczęście gdzie indziej, usunę się w cień i zostawię ci wolną drogę, ale teraz…
- Jestem szczęśliwy!
- Z cholery. Daj spokój, przecież cię znam. Widzę. I chcę tylko pomóc. – Przysunął się bliżej, siadając obok, tak, że stykali się ramionami.
- Uszczęśliwiając na siłę? – Kaya uśmiechnął się gorzko, gapiąc się przed siebie, na ich nogi i stojące na dywanie kubki.
- Powiedz, że tego nie chcesz. Spójrz na mnie i powiedz, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Wtedy zrobię tak, jak chcesz. Odejdę.
- Wiesz, że to nie tak – Kaya uniósł głowę, spoglądając na niego. Dopiero z bliska mógł dostrzec ślady zmęczenia na jego twarzy. Długotrwałego zmęczenia. Ile nieprzespanych nocy miał za sobą? – Nie rozumiem po prostu, czemu ci tak na tym zależy.
- Bo cię kocham. Kocham cię i nawet nie będąc z tobą nie potrafię tego ukrywać. – Westchnął, odwracając wzrok i zamykając oczy. – Ale mówiłem, że niczego od ciebie nie wymagam. Przemyślałem to wszystko bardzo dokładnie. Chcę tylko, żebyś pozwolił mi być przy tobie. Żeby było tak jak wcześniej, jeśli nie chcesz niczego więcej. Ty wyznaczasz granice, a ja będę się jej trzymał. Wiesz już, że bez względu na sytuację nie zrobię niczego wbrew tobie, więc zaufaj mi chociaż na tyle.
- To będzie dla ciebie bolesne – powiedział Kaya cicho.
- Nie tak, jak życie bez ciebie.
Milczeli dłuższą chwilę. Nie było słychać prawie niczego, tylko niewyraźne głosy sąsiadów zza ściany i szum przejeżdżających samochodów za oknem. Wszystko to było tak odległe, jak gdyby pochodziło z innego, dalekiego świata. Świata leżącego poza ich zasięgiem.
- Wiesz, że tak nie można wiecznie. Nie da się.
- Wiem. – Kamijo skinął głową. Chciał chyba powiedzieć coś więcej, ale umilkł w ostatniej chwili. Dopiero po paru sekundach dodał powoli – nie chcę teraz myśleć, co będzie dalej. Nie mogę o tym myśleć.
- Przykro mi, że tak to wygląda – szepnął Kaya, czując, jak coś ściska go za gardło. Był zły na siebie, że nie umie nawet zapanować nad cisnącymi się do oczu łzami. Otarł je szybko wierzchem dłoni. – Nie potrafię inaczej. Nie mogę wchodzić w kolejny związek. Nie zniósłbym następnego rozstania, to by mnie zniszczyło. Nie mam odwagi, by znowu ryzykować, po prostu. Widzisz, jak słaby jestem. Przywykłem już do życia w pojedynkę, znoszę to lepiej, niż koniec miłości.
- Potrafię to uszanować. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Nie musisz zwracać uwagi na to, co do ciebie czuję. Zapomnij o tym.
- A ty przeze mnie będziesz tylko cierpiał. Już cierpisz.
- Czasem to nieuniknione. Czasem nie ma wyjścia, które w pełni usatysfakcjonowałoby obie strony. A niektóre sytuacje po prostu nigdy nie kończą się satysfakcjonująco nawet dla jednej. Teraz jest za późno, by się z niej wycofać. A ja już zdecydowałem. Rozumiem, że nie chcesz się angażować, więc będę przy tobie na tyle, na ile mi pozwolisz. Resztę jakoś w sobie stłumię, nie przejmuj się tym. Tylko się zgódź… Wiem, co robię i jestem na to gotowy.
Kaya milczał dłuższą chwilę. Siedział z ramionami skrzyżowanymi na podciągniętych pod brodę kolanach i opartych na nich głową, znowu wpatrując się przed siebie.
- Jeżeli tak bardzo tego chcesz – powiedział w końcu – to dobrze. Nie odwiodę cię od tego. Będzie tak. – Westchnął ciężko, odwracając się w jego stronę i patrząc na niego ze smutnym uśmiechem. – Masz rację, teraz jest za późno. Zawsze w takich sytuacjach, gdy coś zaczęło zmierzać w tę stronę, odchodziłem. Ale tak naprawdę nie umiem odejść od ciebie.

I tak wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Znowu spędzali razem dużo czasu, zaliczali kolejne sztuki i koncerty, a w salonie Kayi stanęły nowe kwiaty (,,Lubię ci je dawać", argumentował Kamijo po prostu). Wspólnie spacerowali po kawiarniach, przyglądali się ludziom i dyskutowali. Tylko do tej jednej, w której odbyła się tamta rozmowa, po której Kaya wybiegł, jakoś nie kwapili się wracać. Ale przecież mieli dużo innych, więc po co?...
Zatem niby wszystko było jak dawniej. Niby. Bo tak naprawdę zmieniło się wiele.
Kayi wystarczała już chyba sama świadomość uczuć Kamijo, by nie czuć się w jego towarzystwie tak swobodnie jak wcześniej. Gdy naprawdę dobrze się razem bawili, zapominał o tym. Jednak wystarczał jeden gest, przed którym Kamijo powstrzymał się w ostatniej chwili, niezręcznie zamaskowana chęć złapania go pod ramię albo objęcia, żeby natychmiast wywołać obustronne skrępowanie i zażenowanie. A Kaya czasem nie mógł odpędzić się także od żalu. Czasem CHCIAŁ, żeby Kamijo to zrobił. Nawet tak podświadomie. Trochę bolał go ten lekki dystans z jego strony, bo chociaż bez wątpienia wciąż odnosił się do niego bardzo ciepło, to jednak powstrzymywał się nawet przed dotknięciem jego ramienia, gdy chciał zwrócić na coś jego uwagę. Kaya nie pamiętał już, kiedy ostatnio ich ciała zetknęły się w obojętnie jakim stopniu. Wiedział, że to wszystko dla ich dobra, że po prostu chce dotrzymać złożonego przyrzeczenia, ale… Tęsknił za tym? Może. To przecież nic złego. Ale i tak nie ma zamiaru niczego robić. Nie może, nie chce przecież wysyłać mu mylnych sygnałów i robić fałszywych nadziei. Nie chce, prawda?...

- Poczekaj…
Wychodzili właśnie z sali po wspólnej próbie. Reszta grupy zmyła się już dawno, a oni ćwiczyli wokale po godzinach, tylko we dwóch, tak jak zawsze.
Kamijo stanął w drzwiach, odwracając się w jego stronę, ale nie zdążył nawet pytająco na niego spojrzeć, bo oto Kaya nagle podszedł do niego w dwóch krokach i przytulił się do niego mocno, z całej siły. Kamijo znieruchomiał na chwilę, zaskoczony, a potem również go objął, otaczając ramionami w pasie i delikatnie głaszcząc po ramieniu. Trwali tak przez dłuższą chwilę, nic nie mówiąc. Kaya zamknął oczy, oddychając wonią jego perfum i przez cudowne pół minuty nie zastanawiając się nad niczym, tylko po prostu tym ciesząc. Potem odsunął się łagodnie, zdejmując ręce z jego talii, a on puścił go bez próby protestu. Kaya spojrzał na niego nieco niepewnie.
- Miałem ciężki dzień.
Skinął głową, patrząc na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Rozmawiali na różne tematy. Ogólnie pojęta muzyka i sztuka, zespół, wszystko to, co działo się w ich środowisku. Czasem naśmiewali się ze wspólnych znajomych (czy nawet obcych ludzi), czasem dyskutowali, jak im pomóc, gdy mieli problem. Omawiali obecne zdarzenia, filmy i programy telewizyjne, artykuły z gazet. Jedyne tematy, jakich unikali, to te ,,niebezpieczne", zbyt poważne, które można byłoby odnieść do ich sytuacji, lub które dotyczyły jej w jakimś dalszym kontekście. Coś takiego mogłoby się źle skończyć. Kaya wychodził z założenia, że skoro Kamijo sam unika niektórych tematów, on tym bardziej nie powinien ich poruszać. Poza tym po prostu nie chciał sprawiać mu przykrości, i tak pewnie się męczy, choć tak bardzo stara się, by nie było tego widać. Obaj czuliby się niezręcznie. I po co ma wywoływać wilka z lasu? Znowu mogłoby dojść do takiej dramatycznej rozmowy jak ostatnio. I znowu musiałby mówić mało przyjemne rzeczy. Nie, to w ogóle odpada.

- Pamiętasz, kiedy byłeś zakochany po raz pierwszy?
Siedzieli w jego mieszkaniu, przy kuchennym stole. Było dopiero popołudnie, ale na zewnątrz było zupełnie ciemno; przyszła właśnie jedna z tych często zdarzających się pod koniec lata ulew. W sztucznym świetle lampy, nad kubkami różanej herbaty i z radiem grającym cicho w tle, porządkowali jakieś jego papiery. Teraz uniósł znad nich głowę, żeby na niego spojrzeć.
- Oczywiście, że pamiętam – powiedział, opierając się łokciem o blat. – Takich rzeczy się nie zapomina, bez względu na to, jak dawno by to nie było. – Zamyślił się na chwilę. – Miałem jakieś piętnaście czy szesnaście lat. Miłość to zbyt wielkie słowo, zauroczenie bardziej pasuje, takie, jakie często zdarzają się w tym wieku. Do miłości przede wszystkim trzeba dojrzeć. Wtedy pewnie zareagowałbym na takie stwierdzenie oburzeniem, tak szalenie poważnie mi się to wydawało, ale teraz rozumiem. Tamten związek nie był bynajmniej idealny, ale nie żałuję niczego, chociaż… - Zaśmiał się cicho. – To było dla mnie nieco wstrząsające. Jakby cały świat nagle zmienił swoje fundamenty, rozumiesz.
Kaya uśmiechnął się lekko. Siedział naprzeciwko ze skrzyżowanymi na blacie ramionami i opartym o nie podbródkiem, wpatrując się w niego z uwagą.
- Rozumiem. Zawsze tak jest za pierwszym razem. Potem często też, ale nie jest to już takim wstrząsem.
- Właśnie.
Milczeli przez chwilę, w zamyśleniu słuchając melodii z radia. Nie było to nic specjalnego, jakaś popularna piosenka z listy przebojów, ale nie miało to znaczenia.
- Byliśmy razem najwyżej ze trzy miesiące – dodał Kamijo. – Nie rozumieliśmy się tak dobrze, jak nam się na początku wydawało. I chyba trochę się sobą znudziliśmy.
- U mnie było nieco tragiczniej – rzekł Kaya po chwili wahania. Potrząsnął głową. – Nawet nie chcę do tego wracać, mówiąc szczerze. Byłem zbyt młody, zbyt bardzo się bałem. Nie chciałem wtedy być tym, kim jestem. Okres dorastania był dla mnie straszny, naprawdę. Chciałem uciec od wszystkiego, a zwłaszcza od samego siebie. – Uśmiechnął się blado. – Ale to przeszłość. Dzięki Bogu, nie muszę znowu przez to przechodzić. Wycierpiałem swoje.
Ciekawe, czy wziąłby go za rękę, gdyby nie dzielił ich ten stół? Możliwe. Patrzył na niego ze współczuciem.
- A młodość to podobno najpiękniejszy etap życia.
- Zależy widocznie, dla kogo. Dla mnie była zbyt niepewna, zbyt wiele się zmieniało, a ja nie potrafiłem się z tym pogodzić. Pierwsze uczucie, uczucie do osoby tej samej płci, było dla mnie prawdziwym wstrząsem. Przytłaczało mnie tak bardzo, że czasem nie chciałem już żyć. – Westchnął głęboko, kręcąc głową. – Zostawmy to. Nie powinno się rozgrzebywać starych ran.
- Racja. Nie rozpamiętuj tego dłużej. – I naprawdę to zrobił! Wyciągnął rękę i ujął jego dłoń. Ścisnął ją lekko, naturalnym gestem dodając mu otuchy. – Dzisiaj to wszystko nie jest ważne. Ty możesz cieszyć się życiem, a ja kochać bardziej i prawdziwiej niż kiedykolwiek wcześniej – oznajmił, patrząc mu prosto w oczy. Potem puścił jego rękę i odwrócił głowę w stronę okna. – O, zobacz, już nie pada! Wyjdziemy gdzieś? Lubię powietrze po deszczu, jest takie czyste. Możemy iść do parku, po takiej ulewie nie będzie wielu ludzi. Bierz płaszcz, a ja to sprzątnę i przyjdę za minutę.

Kaya starał się być ostrożny w kontaktach z nim. Musiał być ostrożny; zdawał sobie sprawę, że mogłoby wystarczyć chwilowe zapomnienie się, aby cała starannie budowana przyjaźń legła w gruzach. Nie chciał tego. Oczywiście wiedział, że Kamijo sam z siebie do tego nie doprowadzi, przekonał się w końcu, że potrafi dotrzymać danego słowa, ale… Jeżeli przypadkiem z jego strony wyszedłby jakiś sygnał czy sugestia… Wtedy sytuacja mogłaby się skomplikować.
Lepiej zachować jakiś bezpieczny dystans i przesadnie się do niego nie zbliżać.

- Uważaj, teraz skaczę!
Kaya skulił się na ławce, chowając głowę w ramionach. Dlaczego się na to zgodził? Doprawdy, z Kamijo czasem jak z dzieckiem, jak gdyby miał o dwadzieścia trzy lata mniej, zero jakiejś powagi czy…
- Aua!...
- Udało się! – krzyknął uradowany Kamijo po całkiem zgrabnym skoku przez plecy Kayi. Wyhamował gdzieś w okolicy najbliższego drzewa i odwrócił się w jego stronę, poprawiając płaszcz i włosy.
- Super – prychnął Kaya, z trudem podnosząc się z ławki. – Nie dało się jakoś lżej?
- No niezbyt.
- To teraz ja. Siedź tam i nawet nie próbuj uciekać.
- Nie dałbym ci tej satysfakcji – uśmiechnął się krzywo, siadając na ławce.
Kaya odbiegł kawałek dalej, żeby wziąć rozpęd. Na pewno się uda, skoro nawet Kamijo się udało. Niby co w tym trudnego? Rozbiegnie się, a potem jakoś samo pójdzie. Hmm, tak. Ale może lepiej go jakoś uprzedzić.
- Wiesz, że przez kozła skakałem ostatnio w podstawówce? – zawołał, szykując się do startu.
- Kozła?! – Kamijo wyprostował się gwałtownie, patrząc na niego z oburzeniem.
…a Kaya wybrał sobie akurat ten moment, żeby wybiec.
- Nie, czekaj, stop…!
Było już jednak za późno, by się zatrzymać. Krzyknął i wpadł na niego z całym impetem, zwalając z ławki i razem z nich lądując w stercie liści za nią. To znaczy, on wylądował na liściach. Kaya natomiast poleciał idealnie na niego. Strach i zdziwienie na jego twarzy sprawiły, że Kamijo – na początku nie mniej oszołomiony nagłą zmianą pozycji – wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. A kiedy on to zrobił, Kaya także nie mógł się powstrzymać. Leżał tak i śmiał się, długo nie będąc w stanie się opanować i podnieść. I nie chciał.
Nie zrobił tego nawet wtedy, gdy w końcu obaj się uspokoili. Z głową na jego ramieniu, bawił się jednym z zaplątanych w jego włosach liści, pozwalając się objąć i przytulić. W tej części parku nie było prawie nikogo, kilka osób prawdopodobnie własnoręcznie spłoszyli. W panującej ciszy słychać było tylko śpiew ptaków i szelest liści, a powietrze pachniało jesienią.
- Na pewno nic ci się nie stało? – mruknął Kaya po dłuższej chwili.
- Na pewno – odparł. – Miałem miękki upadek, a ty ważysz prawie tyle co nic. – Poczuł, że się uśmiecha. – Ale nie skacz już więcej.
Kaya prychnął, przetaczając się na bok. Jednak prawie natychmiast syknął i poderwał się, wyciągając spod pleców kasztan w zielonej, kolczastej skorupce.
- No właśnie – Kamijo nadal leżał, patrząc na niego spod przymkniętych powiek. – Następnym razem mógłbym trafić na to.
- Kojarzy mi się z dzieciństwem, wiesz? – Kaya w zamyśleniu obracał kasztan w dłoni. – Te sterty liści też. Robiliśmy takie i skakaliśmy w nie z ławek. To było tak dawno…
- Mi kojarzą się podobnie. Tyle, że mi w dzieciństwie udało się zgubić w jednej pieniądze. Było już ciemno, kiedy się zorientowałem, nie było sensu szukać.
Kaya zachichotał, przeczołgując się znowu obok i opierając na łokciu.
- Zdolny jak zawsze.
- Wiesz co! Pamiętaj, że nie leżałbym teraz tutaj, gdyby nie twoje zdolności.
- A żałujesz? – spytał kokieteryjnie, pochylając się nad nim i wyciągając z jego włosów kolejny liść.
- Nie – odparł bez chwili wahania, patrząc mu w oczy. – Naprawdę niczego nie żałuję.

Siedzieli tam jeszcze dosyć długo, dopóty, dopóki w okolicy nie zaczęły pojawiać się inne osoby. Niektóre rzucane w ich stronę spojrzenia były dosyć uporczywe i przestali czuć się tak swobodnie. Resztę popołudnia spędzili więc, spacerując po mieście, zgodnie z własną drobną tradycją zwiedzając kawiarnie aż do ich zamknięcia; gdy słońce schowało się za budynkami, barwiąc niebo na czerwono i wylewając róż na białe chmury. Przyglądali się temu w milczeniu, siedząc na szczycie jakichś schodów, a potem, wśród zapadających powoli ciemności, ruszyli w drogę powrotną. Powoli, bez pośpiechu. W parku zaczęły zapalać się latarnie.
- Jesteś pewny, że nikt nas tu nie napadnie o tej porze? – spytał Kaya.
- Psujesz romantyczny nastrój takimi pytaniami – zganił go. – Tak, jestem pewny.
- A skąd wiesz? – Pierwszą część jego wypowiedzi pominął.
- Po prostu wiem. Wszystko na tym świecie trzyma się jakichś zasad, dzisiaj coś takiego nie wchodzi w grę.
- Niebezpieczne podejście. Może się kiedyś dla ciebie źle… - urwał, kiedy Kamijo położył mu palec na ustach.
- Cicho. Lepiej ciesz się tą piękną nocą. Potem przyjdzie zima i nie będzie już tak pięknie.
- Zabrzmiało jak groźba.
Kamijo parsknął lekko, kręcąc głową.
Szli przez chwilę w milczeniu. Ciemne sylwetki drzew, których nie sięgało światło latarni, zdawały się łypać na nich złowrogo. Zza chmur nieśmiało wyglądał biały księżyc.
- Poza tym ostatnio zaczynasz pozwalać sobie na coraz więcej – zauważył Kaya. Zwolnił nieco kroku, patrząc na niego.
- Więc mi zabroń – odparł, nawet się nie odwracając.
Zawahał się, zatrzymując na środku chodnika. Kamijo po chwili także stanął, odwracając się w jego stronę i patrząc nań wyczekująco.
Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę.
- Jesteś niemożliwy – stwierdził w końcu Kaya z rezygnacją.
Uśmiechnął się lekko, wyciągając rękę w jego stronę.
- Chodź.
Wzruszył ramionami, podchodząc do niego i łapiąc jego dłoń, żeby po chwili, jak gdyby na usprawiedliwienie tego gestu, wskoczyć na niski murek odgradzający trawnik od chodnika. Kamijo podchwycił to natychmiast.
- Możesz zamknąć oczy – polecił.
- To ma być jakiś dziwny test? Wyniki dostanę pocztą w przeciągu czternastu dni? – zażartował.
- Wyślę ci, jeśli tak bardzo chcesz – odparł z uśmiechem.
- Chyba, że spadnę.
- Tu właśnie chodzi o to, że nie spadniesz. Prowadzę cię.
- …
- …
- Nie rozumiem dzisiaj ani ciebie, ani siebie – westchnął, posłusznie zamykając oczy. – Dziwne uczucie.
- To się zaufanie nazywa.
Kaya nie był pewny, czy traktować to jako ironię.
- Ufasz mi, a ja nie pozwolę ci spaść. Czasem warto zdać się na innych.
Ach tak, więc o to mu chodzi. Uparty.
Wolał nie odpowiadać. Szedł ostrożnie, krok za krokiem, trzymając go mocno za rękę, ale jednocześnie starając się robić to jak najbardziej samodzielnie. Kiedy dotarli do końca, zaśmiał się, zaskoczony, bo Kamijo złapał go w pasie, jednym lekkim ruchem ściągając go na dół. Jeszcze na sekundę lub dwie znalazł się jakoś bliżej, dotykając ustami jego policzka, a potem postawił go z powrotem na chodniku.
- Rozumiem więc, że masz zamiar nadal rozwalać mi moje poukładane życie? – spytał Kaya pół żartem pół serio, gdy tylko udało mu się pewnie stanąć.
- Twoje poukładane życie… Wiesz, jak to wygląda z mojego punktu widzenia? Jak wieża zbudowana metodą rzucania jednej cegły na drugą, większej na mniejszą, tak, że prędzej czy później w końcu zawali ci się na głowę. Dlatego ktoś, dla twojego własnego dobra, powinien ją rozebrać i zbudować jeszcze raz, od nowa.
- A tym kimś masz być oczywiście ty?
- Naturalnie – skinął głową. – W innym wypadku nie uda się zapobiec tragedii. Chodź, odprowadzę cię do domu. Jeszcze ktoś cię napadnie.

Październik minął wyjątkowo szybko, złota jesień stała się wspomnieniem. Pogoda coraz mniej nadawała się do spacerów, więc przenieśli się do ciepłych i suchych czterech ścian, w otoczeniu muzyki i zapachu nieodłącznej herbaty spędzając wolne popołudnia. Kolejny miesiąc w tym samym układzie. Cierpliwość Kamijo zasługiwała na uznanie. Czasem Kaya pytał go, dlaczego jeszcze się nie zmęczył. ,,Nie pleć głupstw", odpowiadał zazwyczaj. A czasem nie odpowiadał wcale. Wtedy Kaya żałował. Proponował mu jakieś zajęcie albo pytał, co będą robić następnym razem. Biorąc pod uwagę ich dużą aktywność muzyczną, wciąż mieli zaskakująco dużo czasu dla siebie – no, może poza okresami w trakcie nagrywania.
I często pracowali razem.
Tego dnia wracali właśnie ze studia. Poranna ładna pogoda okazała się zdradliwa i złapała ich ulewa. Naiwnie żaden nie wziął parasola i na początku biegli, ale szybko przemokli tak, że dalej było im już wszystko jedno. Szli nieco wolniej, wystawiając twarze do padającego z ciemnego nieba deszczu i nabijali się z uciekających ludzi. To było prawdziwe urwanie chmur, jednostajny szum zagłuszał prawie wszystko. Przez zasłonę deszczu przedzierały się światła stojących w korku samochodów. Kaya śmiał się, kiedy Kamijo porwał go na ręce, przenosząc przez największe kałuże i płynące brzegiem alejki rzeczki. Był nieco otumaniony; jakby wraz z deszczem spłynął na niego potok uczuć związanych z nim, tym dniem, wieloma poprzednimi, trwającą chwilą. Szukał rozwiązania w spadających kroplach, dziurach znaczących mokry asfalt, gałęziach drzew, z których spadły już wszystkie liście. Ich sczerniałe sterty leżały wzdłuż chodnika, deszcz pewnie zgasił ogniska. Wyglądały teraz dla niego wyjątkowo smutno, spalone i zmoknięte wspomnienia z dzieciństwa, czasu beztroski i niewinności. Tylko wspomnienia. On i Kamijo nie są już dziećmi. Odwrócił się w jego stronę, przytrzymał w miejscu i pocałował w usta.
Jak gdyby tylko na to czekał; chwycił go w ramiona, aż na moment stracił kontakt z podłożem, oddając jego pocałunek tak, że zabrakło mu tchu. Zarzucił mu ręce na szyję, żeby nie upaść, oszołomiony takim wybuchem namiętności.
Wszystkie zahamowania odpłynęły z deszczem.

A woda płynęła nadal.
Nie słyszał nic oprócz jej szumu i przyspieszonego oddechu Kamijo, niczego nie widział, zaciskając powieki, gdy spływała mu po twarzy i oddawał jego pocałunki na oślep, obsypując nimi jego policzki, skronie, nos i usta. Wtulił twarz w jego szyję, od gorąca kręciło mu się w głowie. Obejmował go z całej siły, wiedząc, że nie jest w stanie ustać na własnych nogach, kiedy całe jego ciało drżało od jego dotyku, długo tłumionej namiętności, która teraz wybuchła z całą siłą, aż nie mógł zrobić nic, tylko trzymać się starszego mężczyzny i poddawać wszystkiemu, co robił, odpowiadając jękiem na każdą jego pieszczotę. Przeżycia były tak silne, że czuł, że zaraz zwariuje albo ta intensywność od razu go zabije.
Nie wiedział, jak długo to wszystko trwało - pojęcie czasu stało się nagle obce - aż w końcu Kamijo oparł jego głowę o kafelki, poza strumieniem wody, ocierając mu dłonią oczy, żeby móc w nie spojrzeć. Kaya wiedział, dlaczego, ale nie był w stanie nic powiedzieć. Zamiast tego przyciągnął go znowu do siebie, po krótkiej chwili czując jego dłonie zsuwające się z powrotem na dół, po jego plecach aż na biodra, unoszące je lekko na wysokość własnych. I kolejny pocałunek na ustach, tłumiący krótki okrzyk bólu. Ale ból nie miał teraz znaczenia, cały należał do niego i tak bardzo tego chciał! Objął go nogami w pasie, lekkim ugryzieniem w szyję odpowiadając na jego uspokajające słowa. Kiedy pchnął po raz pierwszy, zadrżał gwałtownie, wyginając się w łuk. Kamijo przytulił go mocniej jedną ręką, drugą opierając się o ścianę. Oddychał coraz szybciej.
Kolejne ruchy sprawiły, że wszystkie sensowne myśli uleciały z jego głowy. Rozkosz splatała się z bólem tak ciasno, że nie dało się ich od siebie oddzielić ani stwierdzić, które było bardziej dojmujące, a przed oczami miał tylko mgłę i kolorowe plamy. Wszelka świadomość rozprysła się na kawałki, jak gdyby rozsadzona przez silne doznania, podczas gdy tempo stawało się coraz szybsze. Nie panował już nawet nad własnymi ruchami i głosem, i szamotał się, drapiąc go po plecach – choć wcale nie chciał się mu wyrwać – nie wiedząc nawet, co w tej ekstazie wykrzykuje. Umilkł na chwilę, gdy Kamijo odwrócił jego głowę w stronę swojej, żeby ponownie go pocałować, mocno i namiętnie, aż poczuł w ustach posmak krwi, pochodzącej najwyraźniej z przygryzionej wargi. Prawie tego nie zauważył; nie istniało nic poza przyjemnością przenikającą każdą komórkę jego ciała.
Doszedł chwilę później, a było to tak porażające, ze czuł, jak gdyby świat wywrócił się na moment do góry nogami, a on sam wzleciał gdzieś wysoko w górę. Zesztywniał cały, zaciskając na nim mięśnie i wyrywając z jego ust pierwszy a zarazem ostatni głośny okrzyk. Potem razem osunęli się na podłogę.
Dłuższą chwilę siedział, oparty o ścianę, nie będąc w stanie podnieść się o własnych siłach. Nawet nie przyszło mu to na myśl; oddychał z trudem, półprzytomny i oszołomiony, nie do końca wiedząc, gdzie się znajduje. Teraz cały świat dla odmiany zdawał się wirować, aż i jemu ponownie zakręciło się w głowie. Z gorąca było mu słabo, w skroniach czuł tępy ból. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
Słyszał, jak Kamijo wstaje i zakręca wodę, ale docierało to do niego jak zza grubej szyby. Uchylił lekko powieki, czując, jak wsuwa jedną rękę pod jego kolana, drugą obejmując plecy, i ostrożnie przenosi go na leżący na posadzce dywanik. Nie mógł skupić na nim wzroku; wszystko wokół tonęło w nienaturalnej jasności, jak gdyby znalazł się wnętrzu prześwietlonej fotografii. Kamijo mówił coś do niego, delikatnie ocierając mu twarz i szyję ręcznikiem, ale Kaya nic z tego nie rozumiał. Nagle pociemniało mu przed oczami; rozpaczliwie próbował wziąć głęboki oddech i jakoś się opanować. Jednak kiedy Kamijo pochylił się nad nim, zarzucając mu drugi ręcznik na ramiona, nie wytrzymał i osunął się na niego bez sił. Ciemność zamknęła się wokół.

Kiedy się obudził, przez dłuższą chwilę nie wiedział, co się z nim dzieje i co to za miejsce. Dopiero potem wróciły wspomnienia i powoli zaczęły docierać do niego poszczególne fakty. Że leżał na sofie, w salonie Kamijo, pod kocem i że ubrany był najwyraźniej w jego szlafrok. Przetarł oczy dłonią, rozglądając się za właścicielem.
Siedział na fotelu przy stole, już w suchym ubraniu i z książką na kolanach. Nie patrzył w jego stronę, zajęty tekstem, ogólnie sprawiając wrażenie, że nie brał udziału w tym do czego doszło i znalazł się tu zupełnie przypadkiem. Z drugiej strony… Za oknem panowały absolutne ciemności i nie było słychać deszczu. Mogło minąć nawet kilka godzin,
Przez parę minut leżał w milczeniu, wodząc wzrokiem po sprzętach w pokoju i raz za razem wracając nim do Kamijo, aż w końcu i on na niego spojrzał. Uśmiechnął się, wstając i podchodząc bliżej.
- Obudziłeś się, nareszcie. Jak się czujesz?
- W porządku – mruknął, ostatecznie podnosząc się i otulając szlafrokiem. Kamijo usiadł obok na brzegu łóżka, nie odrywając od niego wzroku. – Tylko trochę boli mnie głowa – i dolne partie ciała, dodał w myślach.
- Przynieść ci coś, potrzebujesz czegoś?
- Jeśli mógłbyś trochę wody…
- Oczywiście – wstał natychmiast, ruszając w stronę kuchni.
Kaya usiadł wygodniej, przykrywając się dodatkowo kocem i szukając wzrokiem zegara. Wskazywał dwudziestą trzecią dwadzieścia. Spał zatem ponad cztery godziny.
Nie wiedział, co ma myśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło. On i Kamijo chyba powinni teraz poważnie porozmawiać. Tylko że… Nie przychodziło mu do głowy nic, co mógłby powiedzieć. Z jednej strony wiedział, że nie powinno było do tego dojść, a z drugiej nie mógł pozbyć się wrażenia, że chętnie zrobiłby to jeszcze raz. Po prostu nie był w stanie wykrzesać z siebie szczerego żalu. Było mu z nim tak cudownie… Poczucie winy i przykra świadomość, że teraz może już nie być tak jak dawniej mieszały się w nim z przyjemnymi wspomnieniami i coraz cieplejszymi uczuciami do samego Kamijo, po raz kolejny wywołując zakłopotanie i zagubienie. I jak powinien go teraz traktować? Po jego nienaturalnym spokoju i życzliwości – o chęci, z jaką zwiał do kuchni nie wspominając – wnioskował, że jest nie mniej zdenerwowany. Co on ma teraz…
Przerwał rozmyślania na dźwięk znajomych kroków. Po chwili Kamijo pojawił się w drzwiach ze szklanką wody, którą to niosąc ostrożnie zbliżył się do niego i podał mu, siadając znowu obok. Nie miał szkieł kontaktowych i jego naturalnie ciemnobrązowe oczy sprawiały, że jego spojrzenie były dużo cieplejsze. Długie włosy wciąż były splątane i nieco wilgotne.
- Mógłbym ci dać coś na tę głowę, ale na czczo nie wolno, jeszcze znowu byś zemdlał, więc może jeśli wcześniej…
Kaya odkrył, że wpatruje się jak zahipnotyzowany w jego usta.
- Nie, nie – potrząsnął głową, starając się skupić na swojej szklance. – Nie mam ochoty na jedzenie. Poza tym, jest trochę późno. Pewnie jesteś zmęczony i w ogóle…
- Mną się nie martw – odparł łagodnie. – Ale ty sam marnie wyglądasz. Naprawdę, jeśli mogę coś dla ciebie zrobić…
- Nie, to nic. Nie przejmuj się.
Milczeli przez chwilę.
- Muszę chyba tylko porządnie wypocząć – dodał w końcu Kaya, patrząc na niego nieco niepewnie. – Dzisiaj nie stać mnie już na nic innego.
A już na pewno nie na poważną rozmowę, dodał ponownie w myślach. To zdecydowanie nie był teraz dobry pomysł. Musi się z tym przespać, przemyśleć na spokojnie. Jutro. Inaczej może zrobić coś, czego później będzie żałował.
Kamijo skinął głową. Chyba z ulgą. A może Kayi tylko się zdawało.
- Racja. Położysz się u mnie, dobrze? Będzie ci wygodniej. Dam ci tylko jakieś suche ubrania, twoje jeszcze nie wyschły.
- Ale chodź ze mną – powiedział Kaya pod wpływem jakiegoś nagłego impulsu. Zawahał się i dodał po chwili – po prostu nie chcę, żebyś przeze mnie znowu spał na kanapie. Zmieścimy się.

Kolejne przebudzenie.
Na zewnątrz wciąż było zupełnie ciemno. Zegarek wskazywał, że było ledwo po trzeciej, ale Kaya czuł się zupełnie wyspany. Cóż, tamte dodatkowe cztery godziny najwyraźniej zrobiły swoje… Przez chwilę leżał bez ruchu, przyzwyczajając oczy do ciemności. Stojąca parę metrów od okna latarnia wlewała do pokoju nieco złotego światła, więc nie było to specjalnie trudne. Jeśli nie liczyć słabych dźwięków dochodzących z ulicy, było zupełnie cicho. Nasłuchiwał uważnie kolejną chwilę, a potem powoli przewrócił się na drugi bok.
Kamijo nie było.
Zmarszczył brwi, co najmniej lekko tym faktem zbity z tropu. No bo jak to…? Przecież kładli się razem. Pamiętał doskonale. Dlaczego zatem nagle zniknął?
Może wyszedł tylko na chwilę, pomyślał, napić się czy coś… Lecz kiedy minęło pięć minut, a jego nadal nie było (a w dodatku nie słyszał żadnych dochodzących z głębi mieszkania odgłosów, które mogłyby świadczyć o jego obecności), zaczął lekko się niepokoić. Czekał jeszcze trochę, aż w końcu – uznając, że i tak nie może dłużej spać – powoli wstał i na palcach wyszedł z pokoju.
Już idąc ciemnym korytarzem od razu zauważył, że drzwi do salonu był zamknięte i wydobywało się spod nich trochę delikatnego światła. Zawahał się na chwilę, ale w końcu, popchnięty ciekawością i lekkim niepokojem, nacisnął klamkę.
Kamijo siedział w tym samym miejscu co wcześniej, na fotelu przy stole. Skrzyżował ramiona na blacie i ukrył w nich głowę, tak, że było widać tylko burzę rozrzuconych po nim włosów. Kaya w pierwszej chwili pomyślał, że zasnął, ale gdy tylko ten usłyszał jego kroki, podniósł się natychmiast, patrząc na niego bez śladu sennego rozkojarzenia.
- Co tu robisz?...
- Chciałem cię zapytać o to samo – odparł Kaya, zatrzymując się na środku pokoju.
- Nie mogłem zasnąć – wzruszył ramionami, beznamiętnie wpatrując się gdzieś w stronę zasłoniętego okna.
Podszedł do niego ostrożnie i stanął obok, opierając się lekko o stół.
- Ja też nie mogę.
Nie otrzymał odpowiedzi. Kamijo zawzięcie unikał jego wzroku. W przyćmionym przez abażur świetle lampy jego policzki były jakby… mokre? Wyciągnął niepewnie rękę i dotknął jego twarzy. Nawet to nie wzbudziło w nim większej reakcji. Tylko spuścił wzrok, nadal siedząc tak samo nieruchomo. Kaya delikatnie prześledził palcem wilgotny ślad na jego policzku.
- Dlaczego? – spytał cicho.
Ale przecież doskonale znał odpowiedź. Może dlatego Kamijo znowu nic nie powiedział.
Oparł się jedną nogą o brzeg fotela, pochylając nad nim jeszcze bardziej i próbując zajrzeć mu w oczy. On jednak nadal skutecznie mu to uniemożliwiał. Kayę bolało jego cierpienie; chciał, żeby coś zrobił, obojętnie co, ale żeby tylko nie siedział tak dłużej, z zaciętą miną i zaciśniętymi dłońmi, uparcie starając się go lekceważyć. Wolałby chyba, żeby krzyczał, byłoby to mniej bolesne. Jeszcze nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie i nie wiedział, jak powinien się zachować. Rozumiał, że to wszystko z jego winy i czuł się przez to okropnie.
Instynktownie, chociaż wciąż nieco nieśmiało, przysunął usta do jego powieki, dotykając nimi jego mokrych rzęs. Dopiero wtedy drgnął lekko, chyba trochę zaskoczony. Kaya prawie nie zwrócił na to uwagi. Ostrzegawczej lampce w jego głowie jakby wyczerpały się baterie. Podobała mu się ta bliskość i nie chciał się dłużej hamować, będąc już tak blisko. Przytrzymał lekko jego podbródek, drugą ręką opierając się o fotel za jego głową i przesunął usta niżej, na gładką skórę jego policzka.
- Kaya…
Nie potrzebował w tej chwili żadnych jego słów. Położył mu palec na ustach.
- Ciii…
Zamilknął natychmiast, zamiast tego obejmując go jedną ręką w pasie i łagodnie przyciągając bliżej siebie. Nie opierał się; usiadł mu na kolanach, od razu zarzucając ręce na jego szyję. Mimo to Kamijo pierwszy go pocałował; najczulej i najdelikatniej jak do tej pory i Kaya bez wahania odpowiedział mu tym samy. Wplótł dłonie w jego włosy, przepuszczając je między palcami i pozwalając, by jego ręce błądziły po jego plecach, wywołując delikatny, przyjemny dreszcz.
Po długiej chwili odsunął twarz na kilkanaście centymetrów, by móc w końcu spojrzeć mu w oczy. Tym razem Kamijo nie odwrócił wzroku. Uśmiechnął się lekko, a on odwzajemnił jego uśmiech. Patrzyli tak na siebie kolejną chwilę, nic nie mówiąc, nim Kaya ponownie przysunął się bliżej, mocniej się w niego wtulając i chowając twarz w jego szyi i włosach. I on także mocniej go objął, pozostając jednak przy tym tak samo delikatny, i Kaya poczuł, jak nagle cały świat kurczy się, jak gdyby poza jego ciepłymi ramionami nie było już niczego więcej. Zamknął oczy, słuchając jego oddechu i bicia serca, czując ogarniającą go falę spokoju i poczucia bezpieczeństwa, jakiej nie czuł już od dawna. Był środek nocy, spokojnej i cichej, a oni byli tutaj razem, zupełnie sami i nie istniało prawdopodobieństwo, że ktoś im przeszkodzi. Nie było potrzeby się śpieszyć, mogliby siedzieć tak nawet do rana.
Tak długo trwało, nim w końcu się tu znalazł… Był zmęczony tym wszystkim. Tak długim powstrzymywaniem się i oszukiwaniem, lekceważeniem zmian nawet we własnym zachowaniu, wmawianiem sobie, że nic do niego nie czuje i nie chce niczego więcej, żeby w końcu i tak… Może to rzeczywiście błąd. Może nie powinien, ale… Było za późno. Zbyt wielkie uczucia, które musiałby zdusić i zbyt wiele ran, jakie musiałby przy tym zadać im obu. Nie potrafiłby tego zrobić, nie chciał tego robić. Chciał go kochać, nie krzywdzić, i tak bardzo pragnął jego miłości, że wszystko inne straciło większe znaczenie. Nawet strach przed tym, jak może się to skończyć. Wypełniało go oddanie tak bezgraniczne, że aż przerażające.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz – wyszeptał, zaciskając dłonie na jego ramionach. – Przyrzeknij mi to…
- Przyrzekam – odpowiedział cicho, głaszcząc go po głowie. – Nigdy cię nie zostawię.
- Jeśli to zrobisz, zniszczysz mnie – kontynuował Kaya drżącym głosem, przytulając się do niego z całych sił, jakby irracjonalnie bojąc się, że coś nagle go od niego odciągnie. Czuł, że musi to z siebie wyrzucić. – Nie mam już niczego oprócz ciebie, nie mam nawet własnej woli. Jesteś mi potrzebny jak nic innego. Jeśli cię stracę, stracę wszystko i już nigdy się nie podniosę. Tak bardzo się tego boję, a nie potrafię już nic zrobić. Kocham cię. Nie mogę dłużej walczyć. Ty wygrałeś.
- Ale przegranych nie ma – odparł łagodnie Kamijo, całując go we włosy i skronie. – Nie bój się. Ja też cię kocham, bardzo cie kocham i zostanę z tobą. Nawet na zawsze. – Uniósł jego głowę, ujmując w dłonie jego twarz i ocierając łzy. – No już, nie płacz tylko. Wszystko będzie dobrze, możesz mi zaufać. A teraz się do mnie uśmiechnij.
Kaya zrobił to z pewnym wysiłkiem.
- Jeszcze nie wiesz, jakie to będzie trudne.
- Może czasami będzie. Ale to nie ma znaczenia, dopóki tylko obaj chcemy, wiesz?
- Jeżeli ty jesteś tego pewny…
- Nigdy nie byłem bardziej – rzekł, znowu go całując. – Czekałem na ciebie ponad pół roku. Teraz już nic mi się nie odbierze.

Nawet nie pamiętał dokładnie, kiedy zasnął. Jeszcze długo siedzieli razem na tym fotelu, a wspomnienie Kamijo przenoszącego go z powrotem do sypialni równie dobrze mogło być snem. A jednak zbudził się tutaj. Przez lekko uchylone powieki dostrzegł, że w pokoju było całkiem jasno, musiało być więc dosyć późno. Kamijo nadal leżał obok niego, ale także już nie spał; bawił się jego włosami, gładząc je i nawijając na palce. Może właśnie to tak łagodnie go obudziło? Przez chwilę leżał bez ruchu, z zamkniętymi oczami i policzkiem przytulonym do jego ramienia, udając, że nadal śpi i ciesząc tą chwilą. W końcu jednak zdecydował się podnieść głowę i na niego spojrzeć. Przeciągnął się lekko, przecierając oczy.
- Bonjour, honey – Kamijo patrzył na niego z czułym uśmiechem.
To było tak wybitnie w jego stylu, że Kaya także się uśmiechnął.
- Dawno wstałeś?
- Może z pół godziny temu – odparł, opierając się na łokciu i pochylając nad nim. Delikatnie zgarnął na bok opadające mu na oczy włosy. – Nie chciałem cię zbudzić. Wyglądasz wyjątkowo spokojnie i ślicznie, kiedy śpisz.
Kaya podniósł się, przewracając go z powrotem na plecy i przeczołgując nad nim, żeby go pocałować. Cudownie było wreszcie móc robić to, na co miał ochotę. Potem położył się z powrotem, może trochę bardziej na nim niż obok niego, znowu przytulając twarz do jego szyi. Był taki ciepły. Otoczył go ramionami w pasie, całując w czubek głowy. Milczeli przez chwilę.
- Powiedz, że nie musisz dzisiaj nigdzie iść – wymruczał w końcu Kaya.
- Właściwie to nie. Tylko próba późnym popołudniem, ale załatwimy to szybko, wrócę, nim zauważysz. Resztę dnia mamy dla siebie. I nocy też.
Kaya uśmiechnął się lekko.
- A będziemy gdzieś dzisiaj wychodzić?
- Jeśli o mnie chodzi… Wychodziliśmy przez te wszystkie miesiące, a teraz, kiedy już jesteśmy razem, wolałbym zostać z tobą w domu. Nie mam ochoty nawet wstawać.
- Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to powiesz – Kaya uniósł głowę, żeby na niego spojrzeć. – Ja też nie chcę wstawać ani nigdzie iść. Tak jest wspaniale. – Westchnął lekko, chowając twarz w jego włosach i mocniej go obejmując. – Przepraszam, że musiałeś tyle czekać.
- Nie musisz się tłumaczyć – odpowiedział miękko, głaszcząc go po głowie. – Wierzę, że miałeś powody.
- To przez to, co przeszedłem wcześniej. Nie będę ci teraz o tym opowiadał, może innym razem jeśli zechcesz. Teraz powiem tylko, że po tym wszystkim zacząłem bać się poważnego związku i uciekałem od tego. Same luźne znajomości, wiesz… - mówił cicho do jego szyi. – Muszę przyznać, że miewałem różne myśli, ale wiedziałem, że z tobą coś takiego by nie przeszło, nawet nie chciałem w ten sposób… Właściwie to od początku cię kochałem. Od dawna nikt nie traktował mnie tak jak ty.
- A ja mimo wszystko zawsze miałem nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie i zechcesz spróbować – wyznał Kamijo ze wzrokiem utkwionym gdzieś w suficie. – Trzymałem się tej myśli nawet w najcięższych chwilach. Że kiedyś naprawdę będziesz mój. Tylko wczoraj… Bałem się, że to wszystko zniszczyło, wiesz? Nie myślałem, że to może tak wyjść. I nie wiedziałem, jak mam z tobą rozmawiać po tym, jak trzymałem się nagiego i słyszałem, jak krzyczysz moje imię. W innych okolicznościach, niż sobie wyobrażałem.
Kaya podciągnął się wyżej, biorąc go za rękę i ośmielając się w końcu spojrzeć mu w oczy. Leżeli teraz obok siebie, z twarzami zwróconymi w swoją stronę i splecionymi dłońmi.
- A jednak dla mnie to był pewien przełom. Wiele mi to uświadomiło… I to, że zobaczyłem cię potem – uśmiechnął się smutno. – To głupie, że musiałem ujrzeć twoje cierpienie na własne oczy, żeby w pełni zdać sobie sprawę z jego istnienia. Źle się z tym czuję.
- Ale nie przejmuj się tym tak bardzo – powiedział Kamijo ciepło, całując go w rękę. – To już w końcu za nami. Nie musimy do tego wracać. A wszystko, co naprawdę ma znaczenie, zaczyna się dopiero teraz, tutaj. Po tym, co obaj przeszliśmy, nic nie może nas rozdzielić. Będziemy budować wszystko razem, od nowa.
Kaya tylko pokiwał głową, wzruszenie ściskało go za gardło. Przysunął się bliżej, obejmując go i kilka razy całując w ramię i obojczyk.
- Kocham cię. Poszedłbym za tobą na koniec świata. – Westchnął lekko, zamykając oczy i dodał po chwili – nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie kochać tak bardzo.
- Bo nigdy nie wiadomo – odparł Kamijo z uśmiechem.

Nawet jakiś czas później Kayę nadal trochę to przerażało. Uczucia tak silne, ze momentami ocierające się o obsesję, oddanie, o którym wcześniej myślał, że do niego nie pasuje. Niemalejąca pasja.
Może łatwiej jest kochać kogoś podobnego do samego siebie. O takich samych cechach, czującego to samo i myślącego podobnie. Kochać kogoś, kto kocha to samo i z kim można dzielić zajęcia i zainteresowania. I na kogo warto czekać nawet całe życie, żeby móc razem zacząć nowe. Przeciwieństwa przyciągają się na krótko.
Ich szczęścia nie były w stanie zmącić nawet drobne sprzeczki. Kamijo potrzebował trochę czasu, żeby wyzbyć się zazdrości i podejrzliwości względem innych kręcących się wokół Kayi mężczyzn, z jego tancerzami na czele. Jednak nawet gdy Kayi udało się jakoś przekonać go, że nie łączy go z nimi nic prócz przyjaźni, wciąż traktował ich z pewnym dystansem. No cóż, ciężko było oczekiwać od niego cudu na tym polu. Kaya szybko się z tym pogodził i zaczął traktować jako kolejny dowód prawdziwości jego uczuć.
Tym bardziej, że mimo tego wszystkiego było wręcz idealnie. Będąc razem, żyli jakby poza czasem. Nadchodzącą zimę Kaya dostrzegł dopiero idąc z nim któregoś dnia do studia, gdy Kamijo zwrócił uwagę, że pokryty szronem chodnik w świetle wschodzącego słońca wygląda jak obsypany brokatem. Pierwsze płatki śniegu strzepnął z jego ramienia. A gdy śnieg pierwszy raz zupełnie pogrążył wszystko w bieli, godzinę wracali do domu, biegając po parku i prześcigając się w tym, któremu uda się zrzucić go więcej na głowę drugiemu z gałęzi drzew i krzewów. I chociaż zaraz po powrocie Kamijo skutecznie go rozgrzał, Kaya przepłacił tę zabawę, spędzając kolejny tydzień w łóżku z ostrym przeziębieniem. Mimo to nie żałował. Umilał sobie czas, sprawdzając, jakich argumentów jego ukochany użyje, żeby zmusić go do wzięcia leków, a gdy wyzdrowiał i znowu gdzieś razem wyszli, przy pierwszej okazji rzucił mu śnieżką w tył głowy.
Ogólnie rzecz biorąc, zima była dla nich wyjątkowo miłym czasem. Mieli go wiele dla siebie i korzystali z tego, jak tylko się dało. Czasem nie musieli nawet robić niczego konkretnego, już sama obecność Kamijo napełniała Kayę spokojem i szczęściem. Siedzieli przy oknie i patrzyli na padający na zewnątrz śnieg, leżeli na podłodze i ustawiali domki z kart albo do późnej nocy oglądali filmy, w czasie których Kaya zwyczajowo zasypiał z głową na jego kolanach. Wspólnie śpiewali utwory własne i te po prostu dobrze im obu znane, czy nawet w ogóle nieistniejące, wymyślane na poczekaniu. Siedzieli w fotelu i czytali tę samą książkę, często grali razem na pianinie. Jemu szło to o wiele lepiej, więc brał Kayę za dłonie i przesuwał nimi po klawiszach. Niektóre utwory nauczył się tak grać z zamkniętymi oczami. A jego dotyk, nawet ten najlżejszy, nieodmiennie wywoływał u niego dreszcze. Zauważał to bez problemu. Uśmiechał się lekko, biorąc go na ręce i zanosząc do sypialni.
Kaya czasem pozostawał bardziej bierny i uległy, po prostu poddając się temu, co robił Kamijo i towarzyszącej temu przyjemności, ale bywało też inaczej. Uwodził go strojem, makijażem, gestami i zapachem perfum – co w końcu od zawsze wychodziło mu doskonale – zasłaniał oczy i przywiązywał dłonie do wezgłowia łóżka, prowokował i dręczył w wyjątkowo wyrafinowany sposób, często bardzo długo, niejednokrotnie zmuszając go do błagań. Potrafił dobrze korzystać ze swojego doświadczenia i umiejętności, aczkolwiek zawsze i tak i tak, gdy było już po wszystkim, kończyło się tym samym. Wtulał się w niego ostatkiem sił, chowając twarz w jego szyi, a od gładził go uspokajająco po głowie. Z uśmiechem mówił, że te jego metamorfozy go zadziwiają.
Nie musiał długo namawiać go do wspólnego zamieszkania i nie potrzebował do tego specjalnie silnych argumentów.
- Czuję się, jakbyśmy mieli dwa domy. Twoje ubrania walają się u mnie, a moje u ciebie, sypiamy po kilka dni to tu, to tam, tylko taszczymy te podręczne bagaże i biegamy za sobą z tym, czego zapomnieliśmy. Tak byłoby dużo wygodniej.
- Nie twierdzisz, że to za szybko? – zapytał Kaya.
- A na co chcesz jeszcze czekać? – wzruszył ramionami.
I tak oto resztę zimy spędzili na sprzątaniu i segregowaniu, a gdy tylko zrobiło się nieco cieplej z zapałem wzięli się za przenoszenie rzeczy Kayi do mieszkania Kamijo. Reszta Versailles z Juką, zadowoleni z odwołanej próby, dobrowolnie zgłosili się do pomocy. Kamijo chętnie na to przystał, nie chcąc obarczać drobnego kochanka koniecznością taszczenia wraz z nim raczej nielekkich paczek, ale w praktyce było przy tym więcej śmiechu i zamieszania niż jakiegokolwiek odciążenia. Obklejali się nawzajem taśmą klejącą i staczali mniej podatne na uszkodzenia rzeczy ze schodów, zwracając na siebie uwagę co najmniej połowy mieszkańców bloku. Reakcje z ich strony bywały różne i Kaya szczerze cieszył się, że nieprędko znowu będzie miał z nimi do czynienia. Sama przeprowadzka przeciągnęła się do trzech dni, z których każdy kończył się wspólnym upiciem się wśród poustawianych na podłodze pudeł i walizek, a Kamijo momentami wyglądał, jakby resztką sił powstrzymywał się przed wywaleniem ich za drzwi, ale… Co zrobić, byli dla nich jak rodzina. Kaya doskonale pamiętał drobną ceremonię, którą urządzili, gdy dowiedzieli się, że są parą (co zresztą stało się dosyć szybko). Ozdobili studio kwiatami, a Kamijo musiał uroczyście przenieść Kayę przez jego próg i wspólnie z nim wysłuchać składanych im po kolei przez wszystkich życzeń na wspólną przyszłość. Obaj zresztą byli tym wszystkim bardzo uradowani.
Kaya nie potrzebował wiele czasu, by przestawić się na fakt, że z nim mieszka. Był szczęśliwy jak nigdy wcześniej, a poza tym już od dawna spędzał w tym domu wiele czasu i czuł się tu swobodnie. Był duży, swobodnie zmieściłaby się tu pięcioosobowa rodzina. Wszystkie stare i niepotrzebne rzeczy Kamijo wynieśli do byłego już mieszkania Kayi, dzięki czemu zaoszczędzili jeszcze więcej miejsca. Kaya zajął teraz pokój, który wcześniej nie miał konkretnego zastosowania, z jego pomocą urządzając go na kształt swojego poprzedniego. Słońce świeciło w nim przez cały dzień i dobrze mu się tu pracowało. Noce spędzał oczywiście nadal z Kamijo w jego sypialni. Nie żałował, że zgodził się do niego wprowadzić. O wiele łatwiej było im znaleźć się nawet wtedy, kiedy nie mieli wiele czasu między kolejnym wywiadem a koncertem, wiedzieli, gdzie w razie czego mogą się siebie spodziewać, a jego mieszkanie niech sobie stoi, może kiedyś się przyda. Kamijo śmiał się, że żyją już jak ludzie po ślubie. I nie mogło być im lepiej.
Myśląc o tym, niekiedy nadal był w głębi serca trochę zdumiony, że spotkało go coś takiego, chociaż jeszcze nie tak dawno.. Życie potrafiło być miłe w swej nieprzewidywalności. Czasem czuł się, jakby nigdy wcześniej nie kochał tak naprawdę nikogo innego. A jedyne, czego nieco żałował, to tego ,,straconego" pół roku, które upłynęło, nim otworzyły mu się oczy, a które prawdopodobnie mogliby lepiej wykorzystać… A z drugiej strony, może w pewien sposób było to potrzebne. Wyobrażał sobie wieżę, o której kiedyś wspominał Kamijo. Bez wątpienia było już zbudowana tak, jak powinna, ale kto wie, czy parę cegieł mniej by jej nie zachwiało.
Nie było jednak potrzeby nad tym zastanawiać. Wszystko rozwiązało się tak pięknie i szli razem z Kamijo przez te dni, nawet daleko przed sobą nie widząc jakiegokolwiek końca. Wieczność stała przed nimi otworem i była o wiele bardziej absorbująca niż to, co zostawili za sobą.

I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
Czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą
(J.Twardowski)


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Nie 21:29, 04 Sty 2009, w całości zmieniany 10 razy
Post Sob 23:57, 03 Sty 2009
 Zobacz profil autora
Nanaki
Closer to Ideal


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3638
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Rainbow Kingdom

   

Taki Kamijo, jak na początku, to mógł być już do końca. xD" A Kaya mógł się szybciej zdecydować, chyba sam nie wiedział, czego tak naprawdę chciał... No, ale wyszło im obu na dobre, co mnie smuci w sumie, ale nieważne... xDD"
Pobiłaś rekord, co do długości.


Ostatnio zmieniony przez Nanaki dnia Nie 1:37, 04 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Post Sob 23:58, 03 Sty 2009
 Zobacz profil autora
Irene
Prayer


Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

   

Shadow kocham Cię!! Aż za dobrze znam ten strach Kayi...Ehh...
I bardzo dziękuję za śnieg!!


Ostatnio zmieniony przez Irene dnia Nie 1:29, 04 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Post Nie 0:20, 04 Sty 2009
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

quote:
Originally posted by Nanaki
Taki Kamijo, jak na początku, to mógł być już do końca. xD"

A tak się nagle zmienił? ;>
quote:
Originally posted by Nanaki
A Kaya mógł się szybciej zdecydować, chyba sam nie wiedział, czego tak naprawdę chciał...

I o to tu między innymi chodziło xD"
quote:
Originally posted by Nanaki
No, ale wyszło im obu na dobre, co mnie smuci w sumie, ale nieważne... xDD"

Phi!
quote:
Originally posted by Nanaki
Pobiłaś rekord, co do długości.

To akurat wiem ;>


Dziękuję, Irene ^^ Nie ma za co, w końcu obiecałam, nie? xD
Post Nie 22:59, 04 Sty 2009
 Zobacz profil autora
Nanaki
Closer to Ideal


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3638
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Rainbow Kingdom

   

quote:
Originally posted by Shadow
A tak się nagle zmienił? ;>
Chodziło mi o to, że później Kamijo go zlewał... I mogło już tak zostać. ;>
Post Nie 23:34, 04 Sty 2009
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

quote:
Originally posted by Nanaki
Chodziło mi o to, że później Kamijo go zlewał... I mogło już tak zostać. ;>

Jesteś okropna. Powiedziałabym więcej, ale sobie daruję.
Post Pon 15:28, 05 Sty 2009
 Zobacz profil autora
Nanaki
Closer to Ideal


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3638
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Rainbow Kingdom

   

quote:
Originally posted by Shadow
Jesteś okropna.
Wiem o tym. ;>
Chciałaś ode mnie komentarzy, to masz. Nie wiem, o co ci chodzi.
Post Pon 18:54, 05 Sty 2009
 Zobacz profil autora

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Forum Jump:
Skocz do:  

Wszystkie czasy w strefie EET (Europa).
Obecny czas to Śro 0:30, 24 Kwi 2024
  Wyświetl posty z ostatnich:      


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB: © 2001, 2002 phpBB Group
Template created by The Fathom
Based on template of Nick Mahon
Regulamin