Forum forum o j-rocku Strona Główna
FAQ Profil Szukaj Użytkownicy
Grupy

Prywatne Wiadomości

Rejestracja Zaloguj
Galerie
When dream becomes reality...
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat >

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
forum o j-rocku > Fan Arty, Fan Ficki czyli wszystko co nasze

Autor Wiadomość
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

When dream becomes reality...    

Wrzuciłam już na lj, ale tutaj mam... Większą publikę? xD'

Może teraz przynajmniej Stary Zboczeniec aka Inco nie będzie narzekać... xD"
Pairing: Kamijo x Kaya (Tak! I nie spodziewajcie się, że prędko napiszę coś o kimś innym xD")
Inspiracja: 'Po zmierzchu' Harukiego Murakamiego; teksty Kayi (zwłaszcza ten od 'kuro ageha'). I wizje własne.
~~


Mój poprzedni związek umarł śmiercią naturalną. Od dawna wiedziałem, że jego ostateczny koniec to tylko kwestia czasu i kiedy w końcu nadszedł, przyjąłem to ze spokojem. Ze spokojem patrzyłem na niego, gdy w pośpiechu zbierał swoje rzeczy, ze spokojem odpowiedziałem na nieco wymuszone słowa pożegnania. Nie stałem przy oknie i nie patrzyłem, jak odchodził. Może tylko później pozwoliłem sobie na uronienie kilku łez. Tylko kilku, i chyba nawet nie dlatego, że to właśnie on mnie zostawił. Od dawna wątpiłem w to, czy go kocham i czy on mnie kocha. Ale przywykłem do jego towarzystwa i lubiłem je.
No właśnie. Ja po prostu nie znoszę samotności. Bez względu na to, ile moich związków się rozpadło i ilu kochanków pożegnałem, po jakimś czasie pakowałem się w następny. Nawet, jeśli wiedziałem, że to bez przyszłości. Nie mogłem być długo sam, samotność wpędzała mnie w coraz głębszą depresję, wzbudzała zwątpienie i niechęć do samego siebie. I chociaż odejście kolejnej osoby tylko mnie w tym utwierdzało, musiałem z kimś być.
A wszyscy znikali. Czasem zdarzało się, że któryś jeszcze zadzwonił, kilka razy nawet się z nimi widziałem... Ale potem odchodzili i już nie wracali.
Tak było i tym razem. I gdy brak kogokolwiek zaczął mi już coraz bardziej doskwierać, trafiłem do Artist Society.
Taak. To oczywiście nie było to samo, ale znaczyło dla mnie wiele. Naprawdę bardzo wiele, więcej, niż mogłoby się wydawać. Nasza współpraca, wspólne trasy i próby od początku sprawiały mi wiele przyjemności. I coraz bardziej zacząłem wyczekiwać tych spędzanych z nimi godzin. Pierwszy raz od dawna czułem się częścią jakiejś społeczności.

Wszystkie próby odbywały się w jednej sali, całkiem sporej, chociaż i tak z trudem mieszczącej tylu muzyków. Takie organizowanie tego było jednak bardzo wygodne, biorąc pod uwagę fakt, że wielu z nas należało do więcej niż jednego zespołu. I tak gdy jedna grupa grała, pozostali zajmowali się strojeniem i czyszczeniem instrumentów i porządkowaniem kartek z nutami... Albo po prostu siedzieliśmy, pijąc kawę, rozmawiając, żartując. Dla żartu często robiliśmy za publikę, skacząc i klaszcząc, albo podkładaliśmy chórki. Znałem przez to ich teksty prawie tak dobrze jak własne i często zmienialiśmy się na pozycji wokalisty.
Mógłbym spędzać tak całe godziny. I szybko pojawił się w tym dla mnie bardziej osobistych powód. Bo Kamijo...
Nie wiem, kiedy to się zaczęło, kiedy zaczął stawać się dla mnie coraz bardziej ważny, a moje uczucia do niego coraz mniej niewinne. Nie wiem, kiedy zacząłem podświadomie szukać jego towarzystwa, chcąc spędzać przy nim jak najwięcej czasu. Potrzebowałem go. Uwielbiałem na niego patrzeć i słuchać jego głosu, nawet bez względu na to, co mówił. Cieszyłem się samym jego brzmieniem.
Ale szybko przestało mi to wystarczać. Chciałem jego. I coraz więcej bezsennych nocy spędzałem, zastanawiając się, kim on właściwie dla mnie jest. I, przede wszystkim, kim ja jestem dla niego.
Lubił mnie, to pewne. Nawet bardzo. To on zawsze był tym, który przynosił mi wszystko to, czego zapomniałem, w pośpiechu wychodząc z sali, on nie pozwalał mi tłuc się autobusami, gdy mój samochód odmawiał posłuszeństwa i odwoził mnie wtedy do domu, a w ulewę właśnie on biegał za mną z parasolem. Inicjował nasze spotkania, także te poza studiem; chodziliśmy wtedy na spacery i do kawiarni, rozmawiając na luźne, niezobowiązujące tematy. Kilka razy siedzieliśmy też u niego albo u mnie w domu, z kubkami herbaty, wymieniając uwagi na temat oglądanych w telewizji programów. Zwykłe spotkania i rozmowy, jak zawsze między osobami darzącymi się sympatią. Tyle, że moja 'sympatia' była coraz poważniejsza i nieco mnie czasem jego towarzystwo... onieśmielało? Albo raczej dręczył mnie fakt, że jest tak blisko, a ja nie mogę go po prostu pocałować. Albo przynajmniej się do niego przytulić, a tak bardzo tego chciałem! Nigdy jednak nie doszło do niczego takiego. Tylko raz przypadkiem dotknąłem jego dłoni, kiedy w przerwie na reklamy obaj jednocześnie sięgnęliśmy po pilota. Wybiegłem wtedy z pokoju pod jakimś głupim pretekstem, zszokowany tym, jak to na mnie podziałało.
To było szaleństwo. I nic nie mogłem z tym zrobić, zbyt daleko zaszedłem, żeby to w sobie stłumić. Wszystko wskazywało na to, że moja zasada NIE uwodzenia kolegów po fachu tym razem zawiodła; starałem się nie wchodzić w takie związki, bo gdy się rozpadały zbyt bardzo utrudniało mi to prace i okropnie męczyło...
Chociaż nie, tym razem ciężko było mówić o uwodzeniu kogokolwiek. Przecież to ja się w nim zakochałem. Niech to szlag.

I tak ciągnęło się to dalej, i nic się nie zmieniało. Tylko ja byłem coraz bardziej zdesperowany i coraz bardziej tym wszystkim zmęczony. W najgorszych chwilach patrząc na niego miałem ochotę po prostu siąść i się rozpłakać. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca ani na niczym się skupić. I spałem coraz mniej.
Nietrudno się domyślić, kto najbardziej martwił się, gdy przychodziłem do studia półprzytomny, po zarwanej nocy.
O ironio losu...
- No nie, Kaya, nie mów, że znowu nie spałeś! Wykończysz się takim trybem życia!
- Nie, ja tylko...
- Nic nie mów, odwożę cię do domu - złapał mnie za ramię i zawrócił w stronę drzwi. - Nie możesz siedzieć tu w takim stanie.
- On ma rację - dodał Hizaki, unosząc wzrok znad strojonej gitary. - Wracaj do domu, poradzimy sobie dzisiaj bez ciebie.
Nie miałem sił protestować. Pozwoliłem żeby Kamijo wyprowadził mnie z sali, potem wpakował do samochodu, zawiózł do mojego mieszkania i w końcu wciągnął do mojej własnej sypialni.
Oczywiście był już u mnie wcześniej, ale zawsze kursowaliśmy między kuchnią a salonem. Nigdy nie zaszedł aż tutaj.
Był skrępowany? Po jego wyrazie twarzy nie mogłem niczego wywnioskować. Z kamiennym spokojem posadził mnie na brzegu łóżka, łagodnie kładąc mi dłonie na ramionach.
- Pójdziesz teraz spać, dobrze?
Skinąłem głową, próbując jednocześnie uwolnić się od wizji podsuwanych przez wyobraźnię. Zrobiło mi się od nich gorąco.
Patrzył na mnie, zaniepokojony.
- Na pewno dobrze się czujesz? - przyłożył mi dłoń do czoła. - Nie wyglądasz najlepiej.
Gdyby go teraz po prostu pociągnąć za ręce...
- Nic mi nie jest, to tylko zmęczenie - odparłem, siląc się na uśmiech. - Ale obiecuję, że się położę. Idź już.

Patrzyłem na niego, gdy wychodził, bliski tego, by rozpaczliwie krzyknąć ,,Zostań!". Albo od razu zerwać się i rzucić mu się w ramiona, nie przejmując się konsekwencjami. Nie zrobiłem tego. Cicho zamknął za sobą drzwi.
Po prostu za bardzo się bałem; nie wiedziałem, jak mógłby zareagować. A nie zniósłbym odtrącenia. Nie, nie mogłem niczego zrobić.
Chciałem móc zasnąć. Osunąć się w sen, nie myśleć o niczym, uwolnić się od tego potwornego bólu głowy... Ale nawet tego nie mogłem zrobić.
Długo leżałem, prawie bez ruchu, gapiąc się w ścianę.

Pamiętam dobrze najczarniejszy etap mojego życia. Ten etap, kiedy, ogarnięty rozpaczą i poczuciem beznadziejności własnej i otoczenia, włóczyłem się nocami po mieście, odwiedzając najbardziej podejrzane bary i nocne kluby. Obserwowałem zbierającą się tam hołotę, tych brudnych, ordynarnych ludzi, gdy bawili się, odurzeni alkoholem, przy huczącej muzyce. Ogłuszała mnie; to wszystko wywoływało ból głowy i oczu, ale mimo to nie potrafiłem stamtąd wyjść.
I nie zawsze pozostawałem niezauważony, nawet siedząc przy samej ścianie. Przyczepiali się do mnie imprezowicze, próbowali wciągnąć mnie w ten tłum, czasem w dosyć brutalny sposób. Byłem szczupły i delikatny, nosiłem długie włosy i chyba brali mnie za kobietę. Mogłem za nią uchodzić nawet poza zaciemnionym klubem pełnym pijanego tłumu, więc tam każdy dawał się zmylić. Musiałem wyrywać się z ich rąk i uciekać. Na szczęście byli zbyt bardzo zamroczeni, żeby mnie gonić.
Bywało też inaczej. Gdy staczałem się coraz niżej, od samego wejścia dawałem sobie stawiać drinki i zabawiać się rozmową. Ale wiedziałem, o co tak naprawdę chodzi takim adoratorom. Mimo to pozwalałem, żeby sprawy toczyły się właściwym w takich przypadkach torem. Było mi już wszystko jedno.
Upijali mnie na tyle, żeby zabrać do love hotelu, a po wszystkim zostawiali i wychodzili. Do domu wracałem na własną rękę, często dopiero nad ranem.

Skończyłem jednak z takim życiem. W końcu udało mi się znowu stanąć na nogi i przestałem wychodzić do nocnych klubów. W gruncie rzeczy nigdy nie ciągnęło mnie do takich miejsc, były zbyt wulgarne.
Więc dlaczego dzisiaj znalazłem się tu znowu?
Znowu siedziałem, obojętnym wzrokiem obserwując bawiących się ludzi, machinalnie mieszając słomką w szklance z wodą.
Może po prostu musiałem wyjść z domu, oderwać się od tego wszystkiego? Pójść gdzieś, gdzie hałas nie pozwoli mi po raz kolejny zadręczać się ponurymi myślami? Przecież nie miałem zamiaru znowu zaczynać chodzić w takie miejsca regularnie.
Wtedy też tak mówiłem.
Westchnąłem ciężko.
I właśnie w tej chwili rozważania przerwała mi czyjaś dłoń, która nagle zacisnęła się na moim ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie, odsuwając w bok razem z krzesłem.
- Skąd te nerwy? - zaśmiał się stojący przede mną mężczyzna. Był dobrze zbudowany, miał krótko ścięte, ciemne włosy i raczej mało przyjazne rysy twarzy. Zresztą, w tym oświetleniu ciężko było cokolwiek stwierdzić. - Chciałem się tylko przysiąść.
No nie, naprawdę, nie marzyłem w tej chwili o niczym innym. Wyszarpnąłem rękę z jego uścisku, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie. Ostentacyjnym ruchem wziąłem swoją szklankę, podniosłem się i ruszyłem do innego stolika.
On jednak najwyraźniej nie miał zamiaru tak łatwo dać mi spokoju. Poczułem jego ramię mocno obejmujące mnie w pasie i silną woń alkoholu. Rzucił jakiś niewybredny komentarz dotyczący mojego wyglądu.
Wyrwałem się natychmiast, oburzony i wściekły. Odepchnąłem go, krzycząc, że jeśli mnie nie zostawi, zawołam ochronę. Nie wiem, czy była jakaś w klubie tego pokoju, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
Nie za bardzo jestem w stanie dokładnie odtworzyć to, co wydarzyło się później. Chyba znowu się roześmiał i chciał mnie złapać za nadgarstek, ale w tej chwili ktoś pchnął go w bok. Nie spodziewał się czegoś takiego i grzmotnął na podłogę, między krzesła. Ja, nie mniej zdumiony, tylko odskoczyłem do tyłu. Tym bardziej, że moim wybawcą okazał się nikt inny, niż Kamijo. A za nim, krążąc między stolikami, biegł Juka.
Ich obecność w takim miejscu była ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem. Patrzyłem, zszokowany, jak ogarnięty ślepą furią Kamijo, ze zwinnością o jaką nigdy go nie podejrzewałem, przyskoczył do leżącego mężczyzny i złapał go za szyję, przyciskając jednocześnie kolanem do podłogi.
Tłum pokrzykiwał, najbliższe osoby rozpierzchły się na boki, ale nikt nie zrobił nic poza tym. Może coś takiego w takim miejscu było normalne... Nie miałem jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać.
Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie dobiegł do nas Juka i nie odciągnął Kamijo w tył. Objął go mocno ramionami, nie pozwalając mu ponownie rzucić się na leżącego. Obaj z trudem łapali oddech.
- Zostaw go, wariacie! Zostaw go, łap Kayę i uciekamy!
Fakt, ucieczka była dosyć rozsądnym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę fakt, że zaatakowany przez Kamijo facet chyba krwawił. Próbował podnieść się z ziemi, sypiąc przekleństwami. Możliwe, że ktoś już wezwał policję... Albo kogoś w tym stylu.
Złapałem Kamijo za drugą rękę i wspólnie z Juką pociągnęliśmy go w stronę wyjścia. Nie protestował dłużej. Wszyscy trzej wybiegliśmy na zewnątrz.

Zatrzymaliśmy się dopiero, kiedy zabrakło nam tchu. Byliśmy już chyba wystarczająco daleko od pechowego klubu.
Usiadłem na murku, starając się uspokoić oddech. Kamijo stał obok, oparty o drzewo. On też dyszał jeszcze, drżącymi rękoma poprawiając ubranie. Juka odszedł kawałek dalej z nieodłącznym papierosem. Milczeliśmy dłuższą chwilę. Kamijo pierwszy przerwał ciszę.
- Co ty robiłeś w takim miejscu?
- Mógłbym was spytać o to samo.
- Szukaliśmy cię - odpowiedział Juka, siadając obok mnie. - Nie przyszedłeś na próbę, nie odbierałeś telefonu, nie było cię w domu. Martwiliśmy się. I najwidoczniej słusznie.
Westchnąłem. No tak, próba. Zapomniałem zupełnie. A przecież to nie pierwszy raz, kiedy przed zbliżającym się koncertem ćwiczyliśmy po nocach. Spojrzałem na zegarek. Powinna jeszcze trwać.
- Urwaliśmy się - wyjaśnił Juka. - I mimo wszystko będziemy musieli wrócić. Hizaki się denerwuje, zwiali mu wszyscy wokaliści...
Uśmiechnąłem się mimowolnie. No tak, racja.
- Wydaje mi się, że zaparkowałem niedaleko... Biegliśmy w dobrym kierunku. To jak, wracasz z nami, czy odwieźć cię do domu? Nie jesteś zmęczony?
- Nie bardziej, niż wy. Jadę.
Naprawdę nie chciałem teraz zostawać sam. Szedłem chodnikiem za Juką, z cichą nadzieją, że zaparkował naprawdę niedaleko. Typowe dla jesiennej nocy zimno zaczęło dawać mi się we znaki, tym bardziej, że byłem dosyć lekko ubrany. I trząsłem się z tego powodu wystarczająco, żeby idący za mną Kamijo, dziwnie milczący i zamyślony, zrównał się ze mną i zarzucił mi na ramiona swój płaszcz.
Spojrzałem na niego z wdzięcznością. Odpowiedział mi bladym uśmiechem.

Zdecydowaną większość próby zajęła nam szczegółowa relacja z tego, co zaszło. Albo raczej zajęła Juce, bo ani ja ani Kamijo nie byliśmy zbyt chętni do rozmowy. A poruszony tym wszystkim zespół miał natomiast wielką ochotę na wałkowanie wszystkich detali. I kiedy w końcu nie zostało już nic, co dałoby się na ten temat powiedzieć, wszyscy oprócz Hizakiego zrobili się nagle bardzo senni i zechcieli wracać do domów. Ten jednak nie odpuścił im tak łatwo i próba, chociaż o wiele krótsza niż zwykle, mimo wszystko się odbyła.
Było już grubo po północy, gdy wszyscy zaczęli się zbierać. Osobiście nie miałem na to specjalnej ochoty. Spać mi się nie chciało, a w studiu było mi bardzo wygodnie i mogłem się lepiej skupić.
- Idźcie, ja zostaję. Posprzątam i w ogóle, potem powinienem załapać się jeszcze na ostatni autobus.
- Na pewno?
- Na pewno.
Wyszli.
Zgarnąłem na stos wszystkie zostawione nuty i teksty. Pozbierałem kubki po kawie i zaniosłem je do przylegającej do sali kuchni. Potem siadłem na parapecie, podciągając kolana pod brodę i, z zamkniętymi oczami, słuchając odgłosów nigdy nie zasypiającego miasta, poddałem się własnym myślom.
Po dłuższej chwili poczułem, że ktoś na mnie patrzy. Otworzyłem oczy. W drzwiach stał Kamijo.
Już drugi raz tej nocy pojawił się wtedy, kiedy najmniej się go spodziewałem.
- Co ty tutaj robisz? - spytałem, zdziwiony. - Nie pojechałeś z nimi?
- Odwiozłem tylko Teru i wróciłem.
- Dlaczego?
Nie odpowiedział. Przeszedł obok mnie i oparł się o stół, od niechcenia dopijając zimną już kawę z jednego ze stojących na nim kubków. Skrzywił się.
- Ciekawe, który tyle słodzi, brr.
Patrzyłem na niego w milczeniu. On też po chwili podniósł na mnie wzrok.
- Po prostu - powiedział powoli - nie dowiedziałem się jeszcze, co robiłeś w tamtym klubie.
Westchnąłem, odwracając spojrzenie w stronę okna.
- Czy to naprawdę takie ważne? - zapytałem zmęczonym tonem. - Miałem ochotę gdzieś wyjść, to wszystko.
- I dlatego poszedłeś do najbardziej niebezpiecznego miejsca w okolicy?
Wzruszyłem ramionami.
- Mogę chodzić tam, gdzie mi się podoba.
- Oczywiście, że możesz. Nie zrozum mnie źle - powiedział nieco łagodniej. - Ale po prostu nie powinieneś chodzić tam sam. Mogło ci się coś stać, przecież widziałeś...
- A jeśli nawet, to co? - zaśmiałem się gorzko. - Kogo by to zmartwiło?
Spojrzał na mnie, lekko przestraszony moimi słowami. Podszedł do mnie, siedzącego nadal na parapecie, ze zwisającymi z niego luźno nogami.
- Mnie by zmartwiło! Wszystkich nas, wiesz przecież...
- Nie wiem. Nic nie wiem. Kim ja dla ciebie jestem, Kamijo? - spytałem nagle, nim zdążyłem się powstrzymać.
Znieruchomiał na chwilę, patrząc na mnie. A potem, jak gdyby nagle podjął decyzję, przechylił się w moją stronę i pocałował mnie. Albo raczej tylko delikatnie dotknął moich ust swoimi, nie wiedząc chyba jak zareaguję. Ale ponieważ ja nie miałem zamiaru protestować - chociaż zamarłem na chwilę, zszokowany takim obrotem spraw - drugi pocałunek był dłuższy. W jego ustach czułem jeszcze smak kawy.
Kiedy odsunęliśmy się od siebie, objął mnie ramionami w pasie i przytulił twarz do mojej szyi.
- Wiesz już, kim dla mnie jesteś? - szepnął. - Myślisz, że gdybyś był kim innym, szukałbym cię nocami po mieście? Martwiłbym się, gdy nie mógłbym się z tobą skontaktować? Zresztą, nie chodziło całkiem o to. Głównie, ale nie zupełnie. Przecież skoro nie przyszedłeś na próbę i nie było cię w domu, oczywiste zdawało się, że masz coś ważniejszego do roboty. Byłem pewien, że jesteś z kimś. Dlatego wyciągnąłem z próby Jukę i poszliśmy to sprawdzić. Wiem, jak to brzmi, ale chciałem się dowiedzieć, kto to jest. Musiałem się dowiedzieć. - Byłem zbyt zdumiony, żeby przerwać jego słowotok. - Bo widzisz, od dawna wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie dawało mi to spokoju. Myślałem, że masz problem... z kimś. I dlatego tak... - podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. - Ale ty byłeś tam sam.
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Chciałem się rozpłakać, albo roześmiać.
- Miałem problem - powiedziałem cicho. - Ogromny problem. I tak, z kimś - uśmiechnąłem się blado. - Chyba już się domyślasz, z kim.
Znowu przez chwilę patrzył na mnie, nic nie mówiąc. Sens moich słów dotarł do niego chyba dopiero po chwili. Cofnął się kilka kroków, kręcąc głową. Wyglądał, jak gdyby bił się z tym samym dylematem, co ja: Rozpłakać się, czy roześmiać?
- Nie... Nie mów, że ty przez ten cały czas...
- Tak - uśmiechnąłem się smutno. - Przez cały czas.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytał rozpaczliwie. - Dlaczego?
- A jak to sobie wyobrażasz? JAK miałem to zrobić?
Nie widziałem go wcześniej w takim stanie. On, zawsze tak dumny i pewny siebie, wyglądał teraz na przybitego i zagubionego. Zeskoczyłem z parapetu i podszedłem do niego, otaczając go ramionami w talii. On też objął mnie mocno, przyciskając do siebie i gładząc po włosach. Lekko drżały mu dłonie.
- Czyli po prostu - powiedział w końcu - przez tyle czasu obaj męczyliśmy się zupełnie bez sensu?
- Męczyliśmy się... obaj?
Westchnął.
- Och, kochany, nawet nie wiesz, ile mógłbym ci powiedzieć o tym, co przez ten czas przeszedłem, co czułem, jak długo walczyłem ze sobą i ile razy byłem bliski tego, żeby cię po prostu przyciągnąć do siebie i pocałować, albo zamknąć w objęciach, tak jak teraz.
- Ja też - szepnąłem, zaciskając dłonie na jego ramionach. - Opowiedz mi. Mamy teraz tak dużo czasu.
Uśmiechnął się, unosząc o moją głowę i odgarniając mi włosy z twarzy, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Niech będzie. Ale nie tutaj. Jedźmy już do mnie, dobrze?

I opowiedział. Dużo mówił, i ja dużo mówiłem. W naszej rozmowie nie zabrakło łez, wyznań i zapewnień, i jednego, wciąż powtarzającego się zdania: ,,Dlaczego nie powiedziałeś?''
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej rozmawiałem z kimś bardziej otwarcie, niż z nim tej nocy. Bardzo długiej nocy, która zmierzała już ku końcowi, gdy przysnąłem z głową na jego ramieniu. Obudził mnie pocałunkiem.
- Nie śpij tutaj - szepnął. - Jest niewygodnie.
Trwała już ta pora, w której wszystko wydaje się czarno-białe; prawie jak w starych filmach. Zawsze kiedy mija, powracające kolory są piękniejsze i bardziej wyraziste, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiele nocy obserwowałem to zjawisko, gdy nie mogłem zasnąć do samego rana.
Ale teraz on był ze mną. I był piękny nawet w tym szarym świetle, kiedy pochylał się nade mną, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek.
- Kochaj mnie - szepnąłem. Tak, po prostu.
- Teraz? - spytał, lekko zaskoczony, ale nie bez uśmiechu. Nie musiałem odpowiadać; nawet kiwnięcie głową było zbędne. Podniósł się, wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.

Siedziałem na jego kolanach, powoli wodząc palcami po jego twarzy. Obrysowałem usta, linie nosa i podbródka, skronie. Opuszkami palców musnąłem powieki i rzęsy, przesuwając dłoń dalej i wplątując ją w jego włosy. Rozpuściłem je, tak, że długie jasne loki opadły mu na nagie ramiona i pierś. Przez cały czas siedział spokojnie, z subtelnym uśmiechem na ustach, tylko uważnie na mnie patrząc. Nie mieliśmy po co się śpieszyć. Przeciwnie; chcieliśmy, żeby trwało to jak najdłużej.
Ponownie uniosłem jego włosy i pocałowałem go w ucho. Potem przesunąłem usta niżej, na jego szyję, gładząc go przy tym jedną ręką po plecach. Westchnął cicho, lekko odchylając głowę w tył.
W końcu odsunął mnie od siebie na odległość ramienia. Tylko po to jednak, żeby ułożyć mnie delikatnie na łóżku i natychmiast znaleźć się nade mną, pochylając się tak, że najkrótsze z kosmyków jego włosów musnęły moje policzki, a ciepły oddech owionął usta. Zamknąłem oczy, gdy czubkiem języka dotknął mojej dolnej wargi. Uniosłem głowę i wciągnąłem go w kolejny pocałunek. Zacisnąłem dłonie na jego włosach, czując, jak przesuwa chłodną ręką po moim brzuchu, żeby po chwili delikatnie rozsunąć moje nogi.
Było mi coraz bardziej gorąco i oddychałem coraz szybciej, gdy wodził dłońmi po całym moim ciele, powoli schodząc coraz niżej. Całował moje podbrzusze i wewnętrzną stronę ud, kilka razy musnął nosem kość biodrową. Jego dotyk i oddech sprawiały, że nie mogłem nad sobą zapanować. Drżałem.
Przesunął się znowu w górę i odwrócił moją twarz w stronę swojej.
- Nie bój się - szepnął, głaszcząc mnie po zarumienionym policzku. - Postaram się być delikatny. Nie zrobię ci krzywdy.
- Wiem - odparłem, obejmując ramionami jego szyję i chowając twarz w miękkich włosach. Zamknąłem oczy, czując, jak wsuwa dłonie pod moje biodra, unosząc je lekko.
Mimo wszystko nie udało mi się stłumić krótkiego krzyku, kiedy we mnie wszedł. Znieruchomiał, dając mi chwilę na przyzwyczajenie się do bólu. Trzymał mnie w ramionach i głaskał po głowie, szepcząc jakieś uspokajające słowa. Scałował moje łzy.
A potem była już tylko rozkosz, tak silna, że sama w sobie prawie bolesna, oślepiająca. Wiłem się pod nim, obejmując go mocno nogami w pasie, wbijając paznokcie w jego plecy. Jego ruchy stawały się coraz bardziej spazmatyczne. W końcu szczytowaliśmy obaj. Ledwo zauważyłem, że ugryzłem go przy tym w ramię prawie do krwi. On zresztą też się tym nie przejął, mimo oczywistego bólu.
Przeprosiłem go za to, gdy po wszystkim leżeliśmy już, spokojni i wyciszeni. Na zewnątrz wstawał nowy dzień. Fragment nieba widoczny przez okno, między czarną plątaniną gałęzi drzew, był już zupełnie szary, słychać było krakanie wron i, nieco dalej, świergot innych ptaków.
- Daj spokój, to nic - odparł z uśmiechem, zakrywając nas kołdrą i przytulając mnie jedną ręką. - Właściwie, to możesz mnie tak ugryźć jeszcze raz - mruknął po chwili. - Było cudownie.

Gdy się obudziłem, jaskrawe światło dnia wypełniało już cały pokój. Zmrużyłem oczy, rozglądając się półprzytomnie. Potrzebowałem chwili, żeby połączyć wspomnienia z poprzedniego dnia z faktem, że nie jestem w swoim mieszkaniu; jestem u Kamijo, leżę w jego sypialni, w jego łóżku, w jego ramionach. I obaj jesteśmy nadzy.
Nie, żebym miał coś przeciwko. Naprawdę bardzo mi to odpowiadało. Ba! Byłem wręcz zachwycony. Przecież właśnie o czymś takim tak długo marzyłem.
Westchnął przez sen, obejmując mnie mocniej. Przysunąłem się do niego jeszcze bliżej, wtulając nos w jego obojczyk i gładząc po ramieniu. Zegarek wskazywał, że właśnie beztrosko spóźniamy się na próbę. Nie wiedzieć czemu, bardzo mnie ta świadomość bawiła. Zresztą... Od jednej olanej próby świat się nie zawali. A on był piękny, kiedy spał...
...i kiedy się budził. Patrzył na mnie, przecierając oczy.
- Która godzina?
- Trzynasta. Dochodzi.
- Nie wstaję - oznajmił natychmiast. - Nie idę na żadną próbę.
- Chwilę wcześniej pomyślałem tak samo - uśmiechnąłem się. - Myślisz, że Hizaki bardzo się wścieknie, jak nie przyjdziemy?
Zastanawiał się przez chwilę.
- Bardzo - stwierdził. Zaśmiał się cicho i pocałował mnie w nos. - Tu już druga próba z rzędu, którą w mniejszym lub większym stopniu zepsuliśmy. No trudno, pójdziemy wieczorem. Chyba.
Najchętniej nie szedłbym wcale, stwierdziłem. Zabawna zmiana, biorąc pod uwagę to, jak wcześniej czekałem na te próby. Ale nic dziwnego, skoro Kamijo był teraz ze mną i tylko dla mnie.
Przesunąłem się wyżej i wtuliłem w niego, znowu chowając twarz w jego szyi. Mógłbym chyba w ogóle nie wstawać ani nie robić niczego innego, tylko cieszyć się tą chwilą, wyobrażaną sobie od dawna. Tyle, że w rzeczywistości była o wiele lepsza; on był bliższy, cieplejszy, jego włosy ładniej pachniały i z większą delikatnością gładził mnie po głowie.
Bo to nieprawda, że marzenia są wspanialsze od ich spełnienia.


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Nie 0:36, 25 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Post Sob 23:13, 24 Maj 2008
 Zobacz profil autora
LadySchokolate
Murder Toy in the Closet


Dołączył: 12 Sty 2008
Posty: 465
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

   

Długo wyczekiwany fick w końcu nadszedł...
Warto było czekać...

Ryczałam. Na początku, środku, końcu.
Podoba mi się sposób w jaki opisujesz uczucia...
Są takie, prawdziwe ^^
Zakochałam się w twoich opowiadaniach...
I w tym pairingu... ^^


Będzie coś jeszcze ^^?
Post Nie 1:14, 25 Maj 2008
 Zobacz profil autora
Emiko-chan
Still Doll


Dołączył: 12 Mar 2008
Posty: 550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Cudowne *______________*
I nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć.
Post Nie 13:37, 25 Maj 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Dziękuję Wam, bardzo, bardzo! <3

LadySchokolate, myślę, że będzie ^^" Już właściwie zaczęłam.
Post Nie 22:57, 25 Maj 2008
 Zobacz profil autora
gina
Ningyou


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

   

łiiiiiii *-*
śliczne <3
i, tak jak Emiko, nic więcej z mego gardła nie może się wydostać. Yellow_Light_Colorz_PDT_03
poprostu.. piękne. <333...33..
Post Pon 7:22, 26 Maj 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Aww, dziękuję, bardzo mi miło ^^
Post Pon 16:26, 26 Maj 2008
 Zobacz profil autora
Kasumi
Murder Toy in the Closet


Dołączył: 29 Lut 2008
Posty: 406
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Radom XD

   

Bardzo mi się podoba...pisz więcej *woła WIęcej, więcej!!! *
Post Pon 16:34, 26 Maj 2008
 Zobacz profil autora
Nopal
Ningyou


Dołączył: 03 Cze 2008
Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Przeczytalam wszystkie ficki jakie dalas na to forum, na kazdym ryczalam, ale na tym chyba najwiecej;D
Post Nie 18:27, 12 Paź 2008
 Zobacz profil autora
miru-chan
Ningyou


Dołączył: 25 Sie 2008
Posty: 193
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sosnowiec

   

Troszkę mi się nudziło i z braku jakiegoś ciekawego zajęcia postanowiłam sobie ficki poczytać xD Jej, to było piękne *__* Shadow pewnie już to wiesz, ale naprawdę bardzo dobrze piszesz. Nie lubię tylko fragmentów z wyznawaniem uczuć xD ale nawet paring mi się podoba ^^
Post Śro 18:41, 26 Lis 2008
 Zobacz profil autora
Ichigo
Ghost


Dołączył: 14 Gru 2007
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Shadow, ja już nie mam słów do Twoich fick'ów. Naprawdę, bardzo mi sie podobał. I w sumie zachwalać więcej nie będe, bo każdy praktycznie napisze to samo, więc. ^^"
Post Czw 18:14, 27 Lis 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Dziękuję wszystkim bardzo bardzo! ^///^ *kłania się* Tak hurtem, bo mam sklerozę na etapie średnio zaawansowanym i zapominam odpisać po przeczytaniu komentarza, ale naprawdę się cieszę, że się Wam podoba <3
Post Nie 22:03, 30 Lis 2008
 Zobacz profil autora

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Forum Jump:
Skocz do:  

Wszystkie czasy w strefie EET (Europa).
Obecny czas to Czw 2:42, 18 Kwi 2024
  Wyświetl posty z ostatnich:      


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB: © 2001, 2002 phpBB Group
Template created by The Fathom
Based on template of Nick Mahon
Regulamin