Forum forum o j-rocku Strona Główna
FAQ Profil Szukaj Użytkownicy
Grupy

Prywatne Wiadomości

Rejestracja Zaloguj
Galerie
Gdy deszcz nie przestaje padać...
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat >

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
forum o j-rocku > Fan Arty, Fan Ficki czyli wszystko co nasze

Autor Wiadomość
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

Gdy deszcz nie przestaje padać...    

Największy tasiemiec w moim dotychczasowym dorobku, przepisywany już cały dzień, ale że końca nie widać, a ja mam już dosyć, wrzucam tyle. Naturalnie jest już skończony (to dopiero połowa!), przy zadowalającym odzewie może trochę zwiększę tempo przepisywania ;> *mini-szantaż*
Znowu Kamijo x Kaya. Bo to nadal moja obsesja i pairing numer jeden (a przy okazji także dwa i trzy xD).
~~

Yuuji Kamijou jak zwykle spędzał wieczór, siedząc na parapecie okna z telefonem przy uchu i kartką na kolanach. Pisanie tekstu gładko przeszło w bezmyślne rysowanie na niej różnych zawiłych wzorów, tak samo jak prowadzona rozmowa z luźnych tematów przeskoczyła na te zdecydowanie poważniejsze.
- Nie, Juka. Nie mogę z nim ,,po prostu porozmawiać"! To jest o wiele trudniejsze, niż ci się wydaje.
Juka był jedyną osobą, która znała problemy Kamijo i zarazem chyba jedyną, która mogła tak cierpliwie znosić jego narzekanie i odrzucanie wszystkich możliwych sposobów rozwiązania sprawy, jakie ktokolwiek mógłby mu podsunąć.
Zresztą, sprawa ta wcale nie była taka prosta. Zwłaszcza dla kogoś, kto mimo wszystko nie miał wcześniej większych problemów ze zdobyciem kogoś, na kim mu zależało. Może po prostu z kobietami wszystko było jakieś... łatwiejsze?
- Ja przecież nawet nigdy nie byłem z mężczyzną! - jęknął Kamijo.
Groza w jego głosie sprawiła, że Juka uśmiechnął się mimowolnie.
- No wiesz, on jest akurat taki kobiecy, że nie powinno to robić takiej znowu dużej różnicy - zauważył. - Chyba, że po prostu nie wiesz, z której strony się do niego zabrać - dodał ze śmiechem.
- Idiota.
- Przepraszam, musiałem.
- Tu nie chodzi o problemy natury... err... technicznej?
- Fizycznej?
- Wszystko jedno. Ja po prostu... Och, no...
- Wiem, wiem. Dobra - westchnął Juka - to jeszcze raz, od początku.
Wałkowali ten temat od początku już co najmniej dziesięć razy. Poza tym jeszcze kilka razy od końca i od środka, analizując poszczególne aspekty... A mimo to nadal coś było nie tak.
Nie. Wszystko było nie tak, powiedzmy to sobie szczerze. Od początku do końca WSZYSTKO BYŁO NIE TAK.
- No więc - podjął Juka - zależy ci na Kayi.
- Tak - przyznał Kamijo.
- I chcesz z nim być.
- Nie da się ukryć.
- Ale tutaj pojawia się zasadniczy problem...
- Dwa.
- Wszystko jedno. Po pierwsze i najważniejsze - on kogoś ma.
- Tak, a po drugie ja jestem dla niego tylko przyjacielem, do którego przychodzi się czasem wygadać, gdy się z nim pokłóci - rzekł Kamijo ze złością.
Jednak bez względu na ton jego głosu obaj wiedzieli, że nie było to dla niego wcale takie złe. Przecież cieszył się, że Kaya mu ufa, a i jego zwierzenia wcale nie były męczące. Kamijo chciał ich słuchać. Chciał wiedzieć, jak wygląda jego sytuacja, i naprawdę bardzo chciał go pocieszyć, doradzić...
A jeszcze bardziej chciał go w takiej chwili przytulić, pogłaskać po głowie i powiedzieć, żeby dał sobie z tamtym spokój. Bo, Kaya, popatrz tylko, ile odpowiedniejszych osób masz wokół siebie! A ja na przykład...
- To frustrujące. Nie mogę tego zrobić. Jeśli naprawdę mu na nim zależy... Albo, co gorsza, jeżeli ja naprawdę nie jestem dla niego nikim więcej, jeżeli nie czuje do mnie czegoś takiego...
- No tak - zgodził się Juka. - Przecież nie chcemy go stawiać w takiej sytuacji.
- I właśnie dlatego jesteśmy w punkcie wyjścia.
- Sugerujesz, że powinniśmy?
- Nie nie, absolutnie. Nie w ten sposób.
- Więc...?
Kamijo wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co dalej - powiedział, zrezygnowany.
- Ale przecież nie chcesz się poddawać!
- Nie chcę. Gdybym chciał, nie byłoby tej rozmowy. Ale Juka, ja naprawdę zaczynam myśleć, że lepiej byłoby usunąć się w cień i zadowolić jego przyjaźnią, zamiast tylko komplikować jego sytuację swoją osobą.
- Chyba cię...! - zawołał Juka w dosyć mało uprzejmy sposób. - Niby dla kogo miałoby być ,,lepiej''? Dla niego, bo nadal będzie tkwił w związku, który nie przynosi mu nic dobrego, czy dla ciebie, bo dalej będziesz się męczył, ukrywając przed nim swoje uczucia? No nie, nie wierzę, że to mówisz!
- Ale przecież sam widzisz, jak to wygląda - jęknął Kamijo. Wolna przestrzeń na kartce zaczęła się już kończyć, więc odłożył ją obok. Podciągnął się pod ścianę, siadając wygodniej na twardym parapecie.
- Bo nic nie robimy!
- I właśnie od kolejnej godziny staram się dowiedzieć, co mamy zrobić! A tymczasem nie jesteśmy nawet o krok bliżsi rozwiązania, niż tydzień temu.
Juka zamilknął na chwilę, jakby nad czymś intensywnie myśląc. Wokalista Versailles oparł głowę o okiennicę i bez słowa czekał, aż przyjaciel znowu się odezwie.
- Dobra - powiedział ten w końcu. - Wróćmy jeszcze do tego jego obecnego faceta...
- Nie podoba mi się - podsumował krótko Kamijo.
- Też go widziałeś? Taak, dosyć mało przyjemny typ. No, a przynajmniej na takiego wygląda, ciężko mi stwierdzić, jaki jest dla Kayi... Ty raczej wiesz więcej na ten temat.
- Niby dlaczego?
- No, przecież to tobie Kaya się zwierza, nie?
- No tak, ale... Widzisz, bo on ma wyjątkowy talent do opowiadania w taki sposób, że chociaż co prawda mówi mi o ich związku... To ja nadal prawie nic nie wiem. Żadnych szczegółów, na których można by się oprzeć.
- No ale chociaż przeróbmy to, co wiemy.
- Nie sądzę, żeby rzeczy takie jak jego wiek czy zawód miały znaczenie - rzekł powątpiewająco Kamijo.
- Mhm, olać to. Ale coś więcej...?
Kamijo zamyślił się przez chwilę.
- Rozstawali się i wracali do siebie już kilka razy - powiedział powoli.
- Czyli ich kłótnie muszą być dosyć ostre - zauważył Juka.
- No tak. Facet w ogóle jest chyba strasznie zaborczy i potwornie o niego zazdrosny. Wiesz, zdarzają się tacy. Jak już złapie, to łatwo nie wypuści. Za to jego własna wierność wzbudza wyraźne zastrzeżenia i chyba właśnie to bywało powodem rozstań - relacjonował, nawijając na palec kosmyk włosów.
- Ale Kaya chyba nie wybacza tak łatwo zdrady, nie?
- No nie, a mimo to nadal z nim jest. Dlatego musi mu zależeć - Kamijo westchnął ciężko.
- Ale to głupie! Już z tego, co o nim wiemy, a dużo tego niestety nie jest, można wyciągnąć same wady. Ty byłbyś odpowiedniejszy.
- A jeśli on potrzebuje czegoś innego?
- A idź! - prychnął. - Przecież widać, że nie jest zachwycony.
- Ale coś go przy nim trzyma - upierał się Kamijo.
- Słuchaj - zniecierpliwił się Juka. - Albo nie. Gadasz już od rzeczy. Weź idź lepiej spać, odpocznij, wrócimy do tego jutro...
- Juka? - przerwał nagle Kamijo, jakby sobie o czymś przypomniał.
- Słucham?
- A tak w ogóle, to mógłbyś mi w końcu wyjaśnić, czy ty i Hizaki...
- Och, akurat muszę kończyć! No to dobranoc, do zobaczenia na próbie!
- Ej, nie, Juka, czekaj! Juka!
Ten jednak zdążył już odłożyć słuchawkę.
- A niech cię szlag - prychnął Kamijo. O ile Kaya potrafił opowiadać tak, by nie podawać prawie żadnych szczegółów, to Juka był nie mniej utalentowany w unikaniu niektórych tematów.
No trudno, pomyślał Kamijo, zeskakując z parapetu. Przycisnę go jutro.
Przeciągnął się z cichym jękiem. Siedzenie w takim miejscu przez tyle czasu to jednak zły pomysł. Potem wyszedł z pokoju, gasząc po drodze światło, i ruszył w kierunku sypialni. W całym domu panowała ponura cisza. Mieszkanie w pojedynkę niewątpliwie miało wiele plusów, aczkolwiek taki spokój w nadmiarze stawał się przygnębiający. Brakowało mu nawet hałasujących sąsiadów, na których niegdyś tak narzekał. Gdyby mieszkał z kimś... Mieliby idealne warunki.
Zdecydowanie muszę przejść do działania, pomyślał jeszcze, zanim zasnął.


Jednak tej nocy nie wszyscy mogli pozwolić sobie na ten luksus, jakim jest ucieczka w sen. Nie trzeba było szukać ich daleko - wystarczyła sąsiednia dzielnica.
Sypialnię niewielkiego mieszkania spowijała prawie niczym nie zmącona ciemność. Między do połowy rozsuniętymi zasłonami zaglądał do niej tylko blady, poważny księżyc o wiecznie twardym, obojętnym spojrzeniu. Żaden ból, żadne cierpienia nigdy nie były w stanie to złagodzić. Być może ze względu na jego własne odosobnienie - na tokijskim niebie nie ma gwiazd. Nie pozostaje mu więc nic innego, niż nieruchomo przypatrywać się toczącemu się obok życiu.
Tak samo, jak niektórym jego uczestnikom czasem też nie pozostaje nic, oprócz samotnego patrzenia na księżyc. Kiedy zamilkną krzyki i wyschną wszystkie łzy, kiedy jest już tylko nienaturalny spokój i cisza...
I tylko ból wciąż nie pozwalał zasnąć. Utrzymujący się uparcie, nie dający nawet na chwilę zapomnieć o tym, co się stało. Zmuszający do rozpamiętywania tego raz za razem.
Kolejna kłótnia, kolejne przepełnione złością słowa, nieodłączne, jak gdyby bez nich ten związek w ogóle nie mógł istnieć. Wściekłość, która nim zawładnęła, gdy widział kpiący uśmiech jako jedyną odpowiedź na zarzuty zdrady i groźby odejścia. Ból, kiedy został złapany za nadgarstki i przyciśnięty do ściany, słysząc wyszeptane wprost do ucha, jadowite słowa. Krótka szarpanina i instynktowny cios, wymierzony wciąż wolną nogą w łydkę drugiego mężczyzny - błąd, za który szybko przyszło mu zapłacić.
Nie pomogły rozpaczliwie próby wyrwania się, krzyki i walenie pięściami w jego plecy. Był zbyt silny, a w dodatku wściekły i zdecydowany.
Sama czynność nie trwała długo, ale ból nie minął. Tylko krzyk przeszedł w płacz, a gdy i na to zabrakło mu siły, zaledwie zduszony szloch. Dużo czasu upłynęło, nim i ten umilkł, bardzo dużo, chociaż przecież na oprawcy jego łzy w ogóle nie robiły wrażenia. Po wszystkim natychmiast wyszedł z pokoju.
I wrócił dopiero teraz. Wszedł cicho i usiadł obok na łóżku, zapalając stojącą przy nim lampkę. Jej światło, przygaszone w prawdzie przez abażur, było wystarczająco ostre, żeby przez twarz Kayi przebiegł lekki grymas. Nie otworzył jednak oczu, zamkniętych na dźwięk zbliżających się kroków. Czuł teraz na sobie jego spojrzenie, a po chwili także dłoń zaskakująco czułym gestem odgarniającą mu włosy z czoła i policzków, ale i to nie zmusiło go do zareagowania. Nie chciał dać mu tej satysfakcji - już i tak został wystarczająco upokorzony.
- Boli, prawda? - zapytał on wtedy.
Kaya nie odpowiedział. Wciąż leżał bez ruchu i tylko odrobinę drżały mu dłonie. Nie potrafił nad tym zapanować.
- Niestety, nie mogę inaczej sprawić, być zrozumiał, że...
Nie, nie będzie tego słuchał!
- Nienawidzę cię - przerwał mu niespodziewanie, nie otwierając oczu. - Odejdź. Zostaw mnie.
Milczał przez chwilę, a potem rzeczywiście wstał i wyszedł. Kaya został sam.

Przejmujące zimno obudziło go dopiero nad ranem. Nie wiedział, kiedy właściwie udało mu się zasnąć; długo walczył z uniemożliwiającym mu to bólem, chociaż jego świadomość jakby zamilkła dużo wcześniej. A teraz ten chłód… Nic dziwnego, w końcu nadal był półnagi i nie miał nawet zbytnio jak się przykryć.
Teraz było już chyba trochę lepiej, chociaż… Syknął z bólu, próbując przewrócić się na plecy. Nic z tego. Chodzić też nie będzie mógł. Nie pójdzie na próbę. Zresztą, nawet gdyby nie bolało, nie mógłby się tam pokazać w takim stanie, w jakim się, jak przypuszczał, znajdował. Westchnął cicho, z trudem unosząc się na łokciach i kierując wzrok na swoje nogi. Zaschnięta na nich czerwono-biała mieszanina wyglądała okropnie. Musi wziąć się w garść i jakoś doprowadzić do porządku. Jak zawsze…
Jakoś udało mu się zwlec z łóżka i, chociaż jego ciało ostro protestowało, dowlec do łazienki, trzymając się ścian. W całym mieszkaniu panowała nie zakłócana niczym cisza. Czyli nie wrócił.
Ale Kayi jakoś to nie zmartwiło. Przecież wiedział, że i tak zawsze wraca. Może jutro, może za kilka dni, ale teraz też wróci.
Oparł się o zlew, unosząc głowę w stronę lustra. Patrzyło teraz na niego istne uosobienie nieszczęścia i rozpaczy, z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami. Spodziewał się tego, ale mimo wszystko skrzywił się machinalnie. Uosobienie nieszczęścia odpowiedziało identycznym grymasem.
Cofnął się i usiadł ciężko koło wanny, na zimnych kafelkach. Odgarnął włosy z twarzy i przetarł oczy. No już, uspokój się. Zapomnij o tym. Nic się nie stało. Wróci, może nawet przeprosi i znowu wszystko będzie jak zwykle. W każdym związku zdarzają się gorsze chwile.
Ale chyba nie w każdym przebiegają one w taki sposób, zauważył jakiś wredny głosik w jego głowie.
Potrząsnął nią, jakby chcąc się od niego uwolnić. Daj mi spokój, nie wtrącaj się.
Potem ostrożnie wytarł uda zwilżoną chusteczką, kilka razy przeczesał szczotką włosy i ruszył z powrotem do sypialni, gdzie od razu rzucił się na łóżko. Wszystko wskazywało na to, że właśnie tutaj spędzi dzień. Nie była to bynajmniej zachęcająca wizja, tym bardziej, że liczył na te kilka godzin w ulubionym towarzystwie.
Wbił wzrok w leżące na szafce pudełko papierosów. A gdyby tak… Ej, nie. To jego. Ty nie palisz, Kaya. To źle wpływa na głos… chociaż po Juce jakoś tego nie widać… Ale o czym ty w ogóle myślisz?! Nie znosisz tego!
W nagłym przypływie irytacji złapał paczkę i cisnął nią w stronę okna. Wyfrunęła przez nie i zniknęła za parapetem. Trudno, kupi sobie drugie. Chociaż, znając życie, ma kilka pochowanych tu i tam.
Przewrócił się na drugi bok. Dopiero teraz zauważył, że krwawych plam nie brakuje także na pościeli. Nie ma teraz jak jej zmienić. Trudno, będzie musiał jakoś to znieść.
Spojrzał na zegarek. Kwadrans do szóstej. Chyba może już zadzwonić i powiedzieć, że go nie będzie. Wypada ich powiadomić.
Wyciągnął rękę po telefon i po chwili wahania wybrał numer Kamijo. Pewnie śpi o tej porze, ale raczej nie będzie się gniewał, kiedy mu na chwilę przerwie. Przynajmniej on, ale… Kaya miał wrażenie, że ktoś taki jak on – chociaż nie potrafił dokładnie sprecyzować, jaki – raczej nie sypia sam…
Nie wiedzieć czemu tak go ta myśl zdenerwowała, że był bliski posłania telefonu w podróż tą samą trasą, co chwilę wcześniej papierosy, ale opanował się. Mimo kariery nie mógł sobie jeszcze pozwolić na wyrzucanie komórek przez okna w chwilach złości. Zamiast tego tylko zdecydowanym ruchem nacisnął zieloną słuchawkę.
Kamijo zgłosił się po kilku sygnałach. Jakoś tak dziwnie miło było usłyszeć jego zaspany głos.
- Czemu zawdzięczam tak wczesny telefon?
- Wybacz, że tak o tej porze, ale… Nie mogę przyjść na próbę i uznałem, że powinienem uprzedzić.
- Och… - Kamijo zamilknął na chwilę. – No tak… Coś się stało?
- Coś mi wypadło – skłamał gładko Kaya. – Przepraszam.
- To nic, rozumiem. To znaczy… Szkoda, że cię nie będzie, ale nie masz za co przepraszać.
- Jutro przyjdę na pewno.
- Cieszy mnie to.
- No to… do jutra?
- Kaya?
- Tak?
- Jesteś pewien, że nic się nie stało?
Zawahał się. Ta troska w jego głosie… Chyba chciał mu powiedzieć, opowiedzieć o wszystkim, ale… nie mógł. Może gdyby normalnie… Ale przez telefon to nawet tak nieodpowiednio mówić o czymś takim.
- Jestem pewien. Nie przejmuj się, to tylko nagła sprawa, którą muszę załatwić.
- Rozumiem – powiedział ostrożnie Kamijo. – skoro tak mówisz. Więc… Do jutra. Trzymaj się.
- Ty też.
Tylko dlaczego tak smutno zrobiło mu się po odłożeniu słuchawki?


- …i powiedział tylko, że to ,,nagła sprawa" – westchnął Kamijo. – Nic więcej.
Juka patrzył na niego ze współczuciem.
- Może to naprawdę nic wielkiego? Może nie było sensu o tym mówić?
- Wtedy mógłby to załatwić jeszcze przed próbą. Albo po. Nie trwa w końcu znowu tak długo.
- Niby tak, ale…
- Słuchaj, ja wiem, że coś jest nie tak. Po prostu to wiem. I okropnie mnie to martwi.
Siedzieli przy stole, nad kubkami kawy. Próba miała zacząć się dosłownie za pięć minut. Hizaki skakał już między kablami, podpinając wzmacniacze, Yuki za perkusją wybijał jakiś rytm, Jasmine siedział na parapecie uchylonego okna, dostrajając bas. Reszta zajęta była podobnymi czynnościami. Kazuno coś powiedział, kilka osób się roześmiało. Ktoś szukał nut, ktoś inny zniknął w przylegającej do sali kuchni. Normalnie, tak jak zawsze.
- Może naprawdę powinieneś z nim poważnie porozmawiać? – podsunął Juka, zapalając papierosa. – Powiedz mu, że się martwisz, że…
W tym momencie czyjaś ręka wcisnęła się nagle między nich i wyrwała mu go z dłoni.
- Hej!
- Co ja ci mówiłem na ten temat?!
- Ale to dopiero drugi dzisiaj!
Kamijo odwrócił się, z rozbawieniem patrząc na stojącego za nimi Hizakiego. Pojawił się nie wiadomo kiedy, a teraz stał z papierosem w jednej dłoni i drugą podpartą na biodrach, patrząc groźnie na Jukę.
- Oddaj.
- Nie.
- Proszę!
- Nie! – Hizaki odwrócił się, zarzucając włosami, i szybkim krokiem ruszył w stronę kosza na śmieci, ostentacyjnie machając papierosem. Juka zerwał się i, posyłając jeszcze Kamijo przepraszające spojrzenie, pobiegł za nim.
- No nie, Hizaki! Tylko jeden, obiecuję, ostatni! No nieee… - jęknął, kiedy gitarzysta wrzucił papierosa do śmietnika, czemu wtórowały śmiechy i oklaski reszty muzyków. Cała scena była na tyle zabawna, że Kamijo – mimo mało optymistycznego nastroju – także nie mógł się od tego powstrzymać. I pomyślał, że Kaya pewnie też by się śmiał, jak zawsze w takich chwilach. Miał taki uroczy śmiech… Zawsze sprawiał, że Kamijo miał ochotę przyciągnąć go do siebie i…
Nie, od razu po próbie do niego jadę, stwierdził z nagłym zdecydowaniem.

Stał pod drzwiami mieszkania Kayi, od dobrych kilku minut nie mogąc się zdobyć na naciśniecie dzwonka. Coś jakby go przed tym powstrzymywało, chociaż nie wiedział, co i dlaczego. Czuł się trochę, jakby ingerował w coś, w co zdecydowanie wkraczać nie powinien, ale jednocześnie… Nie mógł przecież tak tego zostawić. Przystąpił z nogi na nogę, odgarnął jeszcze opadające na oczy kosmyki włosów i zadzwonił.
Przez kilka chwil stał, wstrzymując oddech, jednak po drugiej stronie drzwi panowała cisza. Może naprawdę wyszedł…? Zawahał się, a potem zadzwonił jeszcze raz. Nic. I gdy już rozważał możliwość darowania sobie, drzwi się otworzyły.
Kaya stał na progu, patrząc na niego z mieszaniną zdziwienia i czegoś na kształt lekkiego strachu. A Kamijo, widząc go, także się przeraził. I to porządnie. Bo zobaczył mniej więcej to samo, co Kaya rano ujrzał w lustrze, tyle że w jego oczach wyglądało to chyba jeszcze gorzej.
- No – powiedział cicho, przerywając niezręczną ciszę. – Teraz chyba nie możesz powiedzieć, że nic się nie stało.
Kaya milczał przez chwilę, patrząc na niego, a potem cofnął się, otwierając szerzej drzwi.
- Wejdź.

Nie był tutaj wcześniej. Zawsze to Kaya przychodził do niego. I jemu, i Kamijo bardziej to odpowiadało. Nie miał specjalnej ochoty natknąć się na jego partnera, a ryzyko spędzenia z nim kilku chwil sam na sam skutecznie go odstraszało. Teraz najwyraźniej nie było go w domu.
Kaya poszedł w stronę salonu, nakazując mu gestem, żeby szedł za nim. Nie dało się nie zauważyć, że każdy krok sprawia mu ból. Mocno utykał.
Stanął przy stole, zgarniając z niego jakieś papiery. Potem zaczął je pieczołowicie układać w równy stosik, najwyraźniej starając się jak najbardziej odwlec moment, w którym będzie musiał spojrzeć Kamijo w oczy.
- Napijesz się czegoś? – spytał, siląc się na nonszalancki ton i uparcie wbijając przy tym wzrok w kartki.
Kamijo podszedł do niego i wyjąwszy mu je z rąk, odłożył na stół. Potem złapał go za obie dłonie, zamykając je w swoich.
- Posłuchaj, Kaya: Nie wiem, o co chodzi, ale chcę ci pomóc. Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, nie będę naciskał. Tylko proszę, nie odwracaj się tak ode mnie. Nie mogę tego znieść.
Kaya stał przez chwilę nieruchomo, ze spojrzeniem utkwionym w którymś zagięciu na jego koszuli. A potem… Potem jakby coś w nim pękło. Jak gdyby ktoś usunął nagle jakąś zaporę. W jego oczach gwałtownie pojawiły się łzy.
Kamijo przyciągnął go lekko bliżej siebie, delikatnie obejmując w talii, jakby bał się, że skrzywdzi go, jeżeli zrobi to mocniej. Stał sztywno w jego ramionach, z zaciśniętymi dłońmi opartymi o jego biodra i pochyloną głową. Przytulił policzek do ramienia Kamijo i płakał bezgłośnie, z zaciśniętymi zębami. A Kamijo nic nie mówił. Może naprawdę musiał teraz płakać i wolał poczekać, aż sam przestanie. Po prostu stał tak, w milczeniu głaszcząc go po plecach.
Uspokoił się po dłuższej chwili. Westchnął cicho, rozluźniając się trochę. Kamijo podtrzymywał go ostrożnie, tłumiąc w sobie chęć pocałowania go, przynajmniej w czoło. Ale wiedział, że to nie jest odpowiedni moment. Dobiegł go jego cichy głos, z okolic własnego obojczyka.
- Przepraszam – szepnął. – Nie chciałem, żebyś tak to odebrał.
- Wiem – odparł uspokajająco. – Jeszcze nic się nie stało.
Pozwolił mu odsunąć się na odległość ramienia. Patrzył, jak ociera oczy wierzchem dłoni. Wyglądał wyjątkowo bezradnie.
- Chodź – powiedział zdecydowanie. – Nie musisz brać wielu rzeczy, wiesz, tylko te najpotrzebniejsze…
- Ale co? – spojrzał na niego nie rozumiejącym wzrokiem.
- Chyba nie myślisz, że cię tu teraz zostawię! Przeniesiesz się do mnie, chociaż na kilka dni.
- Co?! Nie, ja… Nie mogę!
- Ciii. Nie przyjmuję odmowy. Muszę się tobą zająć – powiedział poważnym tonem.
- Kamijo, a wiesz, ile ja mam lat? Naprawdę nie potrzebuję już niczyjej opieki.
- Właśnie widzę.
- To tylko chwilowa niedyspozycja – odparł chłodno. – Poradzę sobie. Masz własne problemy.
- Słuchaj – powiedział Kamijo, zniecierpliwiony. – I tak nie wyjdę stąd bez ciebie. Jeśli nie pójdziesz sam, to cię stąd po prostu wyniosę, co zresztą chyba i tak będę musiał zrobić, bo ledwo chodzisz. Nie, nie przerywaj mi! W takim stanie nie masz jak sobie poradzić, więc zamiast tracić czas na kłótnie, po prostu raz pozwól mi się wszystkim zająć. Nie mam zamiaru cię wywieźć do lasu i zgwałcić, ani zrobić niczego podobnego, przecież mnie znasz!
- Tak, ale…
- Więc o co ci jeszcze chodzi?!
- Po prostu nie mogę! Nie chcę ci zawracać głowy, a poza tym…
- Spakujesz się sam, czy mam ci pomóc?
- Kamijo!
- Właściwie mogę sam to zrobić, oczywiście nie masz nic przeciwko? To dobrze.
- Jesteś niemożliwy! – Kaya przewrócił oczami, kręcąc głową. – Dobra, pójdę z tobą. Niech ci będzie. Ale za góra dwa dni wracam.
- Naturalnie – powiedział Kamijo tym przesadnie słodkim tonem, który jasno wskazywał, że prędzej zamknie się od środka i połknie klucz, niż go wypuści.

Wszedł cicho do pokoju, otulając się szczelniej kocem. Dochodziła dopiero siódma i mimo wszystko trochę się dziwił, że zerwał się tak wcześnie. Zwłaszcza, że film, który oglądali poprzedniego wieczora, skończył się dopiero na trochę przed drugą. W każdym razie obudził się zupełnie rozbudzony i natychmiast skierował swe kroki w stronę salonu.
Kaya spał na rozłożonej kanapie, do pasa tylko przykryty zsuwającą się kołdrą. Kamijo był co prawda skłonny zamienić się z nim na miejsca, ale on nie miał zamiaru się na to zgadzać, mówiąc, że już i tak zbyt wiele dla niego robi. A Kamijo był już zbyt zmęczony, by się z nim spierać.
A teraz klęknął obok, wpatrując się w niego wręcz z zachwytem, nie do końca wierząc, że naprawdę tu jest; jak gdyby miał w jakiś sposób zniknąć w ciągu nocy. Starał się zapisać w pamięci każdy szczegół jego twarzy; kształt lekko rozchylonych ust, gęste rzęsy kontrastujące z bladością policzków, łuki brwi. Nadal głęboko spał, chociaż kogo innego z pewnością obudziłoby tak intensywne spojrzenie. Ale nie jego (co Kamijo w sumie nie dziwiło – wyglądał wczoraj, jakby nie spał od tygodnia), leżącego bezwładnie na jego kanapie, z jedną ręką zaciśniętą w pięść pod podbródkiem, a drugą zwisającą luźno z krawędzi materaca. Kamijo pochylił się nad nim i, nie mogąc się dłużej powstrzymać, pocałował go we włosy, nieruchomiejąc tak na chwilę i ciesząc się ich miękkością i zapachem. Nawet to go nie obudziło, więc, uśmiechając się lekko do siebie, wstał i poszedł w stronę łazienki.
Gdy wyszedł spod prysznica, z salonu nadal nie dobiegały go żadne dźwięki świadczące o tym, że Kaya wstał. Poszedł więc do kuchni i nastawił wodę na kawę, uznając, że do próby mają jeszcze prawie dwie godziny i nie ma co się śpieszyć. Dopiero kiedy z dwoma kubkami ruszył z powrotem w stronę salonu, postanowił go jakoś obudzić. Postawił je na stole, rozsunął zasłony w oknach, wpuszczając do środka nieco światła, a potem uklęknął znowu przy Kayi i siedział tak chwilę, nie za bardzo wiedząc, z której strony się do tego zabrać. Jak się jednak okazało, jego problem rozwiązał się sam, bo właśnie w tej chwili przeraźliwie głośno zadzwonił leżący na stole telefon. Dokładnie wtedy, kiedy Kamijo już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. I naprawdę miał ochotę zamordować tego, który w takiej chwili odważył się do niego napisać. Ale że propozycji wzięcia udziału w jakimś konkursie raczej zabić się nie dało… Ostatecznie postanowił skupić się na Kayi. Kayi, który siedział już na łóżku i patrzył na niego półprzytomnie, przecierając oczy. Był taki śliczny; zaspany, z potarganymi włosami. Kamijo pomyślał, że właśnie takiego chciałby oglądać codziennie.
- Nie chciałem cię budzić, ale mamy tę próbę…
- No tak – przyznał, tłumiąc ziewnięcie. – Za bardzo się wczoraj zasiedzieliśmy.
- Ale i tak zasnąłeś jeszcze ładne dwadzieścia minut przed końcem filmu – przypomniał mu Kamijo z uśmiechem. – Opowiem ci końcówkę, ale to już w drodze, dobrze?

Na próbę dotarli spóźnieni. Niby tylko przez korek, w którym utknęli, ale musiało to wyglądać dosyć dwuznacznie, bo po przekroczeniu progu Kamijo został prawie od razu zawrócony i wyciągnięty na zewnątrz przez Jukę, domagającego się, rzecz jasna, wyjaśnień. Kamijo miał ogromną ochotę zmusić go wpierw do opowiedzenia o tym, co tak naprawdę łączy jego i Hizakiego, ale że na rozmowę nie było zbyt wiele czasu – zespół był już i tak zniecierpliwiony – darował sobie ten mały szantaż i pokrótce objaśnił mu sytuację.
- Masz teraz doskonałą okazję, żeby coś zrobić! – rzekł z zapałem Juka, gdy już wracali do sali.
- Coś? – Kamijo patrzył na niego powątpiewająco.
- Powiedz mu, co czujesz, ot po prostu – odparł, upewniwszy się wcześniej, że Kaya jest zbyt daleko, żeby ich usłyszeć.
- Łatwo powiedzieć!
- A jeszcze łatwiej zrobić.
- No właśnie chodzi o to, że nie. I z tego, co wiem, on nadal z nim jest i nic nie wskazuje na to, żeby miał zamiar go zostawić. Powiem mu, a on co? Wróci do tamtego.
- Może nie wróci, jeśli będzie miał ciebie?
- Może – prychnął Kamijo. – A może wróci od razu, a ze mną zerwie stosunki? Nie mogę podejmować takiego ryzyka.
- Wiesz co, Kamijo? – powiedział Juka nagle ostrzejszym tonem. – Jeśli nadal będziesz rozmyślał nad takimi dylematami, on w końcu znajdzie sobie kogoś zupełnie nowego i na tym się to wszystko skończy. – Po czym odwrócił się i ruszył w stronę reszty zespołu.
- Szkoda tylko, że sam nie umiesz się stosować do własnych rad – mruknął jeszcze Kamijo, patrząc na uśmiech, jak posłał Juce Hizaki. Zaczęli pierwszy utwór.
Post Nie 0:48, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
~Dobrawa~
Beast of Desire


Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 2675
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Dark Kingdom

   

O jeej...Shadow...to jest genialne! właściwie to nie przepadałam wcześniej za tą parą, ale w twoim ficu wszystko jest takie..ee..świetne! Naprawdę polubię ich xD
Nie mogę się doczekać następnej części ^_^
Post Nie 1:09, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Simiril
"Baby, I want you"


Dołączył: 22 Cze 2007
Posty: 3728
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Bardzo rzadko czytam jakieś fiki, bo po prostu za nimi nie przepadam... Ale jakoś tak odruchowo zaczęłam czytać ten i mnie wciągnęło... Szczerze mówiąc w pewien dziwny sposób utożsamiam się z niektórymi fragmentami...
Powiem jedno - przepisuj szybciej strasznie mi się podoba
Post Nie 1:21, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Nanaki
Closer to Ideal


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3638
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Rainbow Kingdom

   

Już ci pisałam na Gadu, że to z Juką i Hizakim mnie rozwaliło. Mam nadzieję, że będzie jakaś scena . A teraz przepisuj szybciutko dla Nanaki. :3
Post Nie 15:16, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
albinek
One less lonely girl


Dołączył: 23 Cze 2008
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

to jest naprawdę świetne! masz talent i taką fajną lekkość pisania *zazdrości*. bardzo spodobał mi się ten pairing^^. wciągnęło mnie i mam nadzięję, że niedługo przepiszesz resztę
Post Nie 16:30, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Yoshimitsu
Pink Killer


Dołączył: 30 Cze 2008
Posty: 864
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zgorzelec/Wrocław

   

olśniewająco lekko napisane, *chciałoby się tak* , każdemu elementowi poświęcony odpowiedni obszar..., teraz przepisuj, przepisuj...
(byś się zrewanżowała i mi krytykę walnęła do mojego^^ bo już 3 część się ośmieliła pojawić(na 3 str.)
ps.czekam na dalszą część...
Post Nie 17:11, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Bułka
Immortal Madness


Dołączył: 20 Maj 2007
Posty: 2842
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza rogu!

   

Kyaaaa! *Q* Długie, ciekawe i smutne, napisane po mistrzowsku!
Założę się, że będzie szczęśliwe zakończenie, którego nie przeboleję... Bo co to jest, żeby dwoje ludzi było szczęśliwych? Nie ma! Uśmiercić Kayę! @w@"

quote:
Originally posted by Shadow
- Łatwo powiedzieć!
- A jeszcze łatwiej zrobić.

Nieprawdaż?
Post Nie 17:31, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Ach, dziękuję wszystkim! <3 Bardzo mi miło ^^ Następna część jest już w połowie przepisana, wrzucę jak najszybciej się da!

quote:
Originally posted by Inco

Założę się, że będzie szczęśliwe zakończenie, którego nie przeboleję... Bo co to jest, żeby dwoje ludzi było szczęśliwych? Nie ma! Uśmiercić Kayę! @w@"

A żebyś wiedziała, że będzie! Yellow_Light_Colorz_PDT_03 Nie potrafiłabym inaczej, a już na pewno nie mogłabym go uśmiercić.
Tak więc może po prostu nie czytajcie końcówki ^^"
Ale smutny będzie następnym razem, już obiecałam Yasui x3

quote:
Originally posted by Inco

quote:
Originally posted by Shadow
- Łatwo powiedzieć!
- A jeszcze łatwiej zrobić.

Nieprawdaż?

Tak często mi to powtarzasz, że mi samo do głowy weszło xD"
Post Nie 19:57, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
germanizacja
Położny Rechoczący Pieniek


Dołączył: 07 Cze 2007
Posty: 2330
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Szkoda, że nie ma opcji oceny jak na yaoi.pl, no ale dobra.
Kurde, uwielbiam Twoje ficki, bo są takie... no nawet jeśli są smutne to wiadomo, że się skończy dobrze. A nawet, jeśli się skończy źle, to i tak czytelnicy będą się cieszyć Yellow_Light_Colorz_PDT_03 Mieszam? Wybacz >.>
Gdyby tylko ten pairing był inny! No ale cóż, jeśli fick dobry, to pairing się w sumie zaczyna podobać.
Post Nie 20:12, 06 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Tananana… Powinno mnie tu nie być od pół godziny, ale jakoś udało mi się przepisać, więc od razu wrzucam. Wybaczcie ewentualne błędy, nie mam już czasu, żeby sprawdzić ^^"
I nigdy więcej nie piszę 'scen'! Właśnie przez to tak długo to trwa!
~~

- Kamijo…
Wokalista Versailles poderwał się gwałtownie, siadając na łóżku, gdy usłyszał swoje imię, wypowiedziane w dodatku przez kogoś, o kim akurat myślał, pogrążony w półśnie.
Kaya stał przy jego łóżku, patrząc na niego niepewnie. Na zegarku migała 1:32.
- Nie spałeś?
- Coś się stało? – zapytał Kamijo, przecierając oczy.
- Właściwie to nic takiego – uśmiechnął się, najwyraźniej lekko zażenowany. – Nie chciałem cię budzić, ale nie mogę zamknąć tamtego okna…
- Och, no tak – westchnął Kamijo.- Czasem się zacina. Zapomniałem o tym, przepraszam. Musi tam być już okropnie zimno, nie?
- No trochę… - przyznał Kaya ostrożnie.
Kamijo tylko pokiwał głową nad tym eufemizmem. Był październik, wyjątkowo chłodna noc, a jakby tego było mało, nie włączono jeszcze centralnego ogrzewania.
- Słuchaj – powiedział. – Mogę iść tam i spróbować je zamknąć, ale nie gwarantuję, że mi się uda. Ono generalnie zamyka się tylko wtedy, kiedy samo tego chce, a poza tym… Zimno będzie tak czy inaczej. Więc wygodniej byłoby, gdybyś przespał się jakoś do rana tutaj, oczywiście jeżeli nie masz nic przeciwko… Mógłbym ci dać drugą kołdrę i chyba byśmy się zmieścili.
- Nie mam, oczywiście – Kaya skinął głową. – Tylko znowu robię ci kłopot, już i tak zdecydowanie nadużywam twojej gościnności i…
- Nie robisz, daj spokój – Kamijo machnął ręką, wstając. – Pójdę po tę pościel i zaraz wrócę, kładź się, bo się jeszcze przeziębisz.

Nie długo potem leżeli, każdy pod własną kołdrą i po swojej stronie łóżka, starając się zasnąć. Obaj jednak z równie marnym skutkiem. Sama obecność Kayi błyskawicznie wytrąciła Kamijo ze snu, a kłębiące się w głowie myśli raz po raz zalewały jego ciało falą nieznośnego gorąca. Zaciskał powieki, powtarzając sobie wciąż te same zdania.
Śpij. Nie myśl teraz o nim. Myśl o czym innym. Wszystko jedno, o czym. Tylko nie o nim, idioto! I trzymaj ręce przy sobie! Ale, na Boga, dlaczego tak tu gorąco?!
Pomyślał tęsknie o salonie i panującym w nim teraz chłodzie. Ale przecież nie mógł tam iść. Musi jakoś wytrzymać tutaj… Ile jeszcze zostało do rana…? A on? Nie śpi jeszcze? Nie, wciąż drży z zimna. O mój Boże, za co żeś mnie tak pokarał?!
Przysunął się prawie mimowolnie i objął go ramieniem. Drgnął lekko i spojrzał na niego pytająco.
- Śpij, tylko cię przytulę, nadal marzniesz – wyszeptał gorączkowo Kamijo, nie dbając zbytnio o sens i składnię. Nie usłyszał odpowiedzi.
Przełknął ślinę, chowając twarz w szyi Kayi. Przytulił usta do gładkiej skóry, chyba nie do końca świadom tego, co robi. Jedną ręką delikatnie, przez materiał, gładził jego bok.
Musiał słyszeć, jak szybko bije mu serce. Przecież Kamijo miał wrażenie, że wypełnia ono cały pokój. Musiał czuć, jak na niego działa. Więc dlaczego nic nie robił? Leżał bez ruchu i tylko jego oddech muskał czubek głowy Kamijo. Poddawał mu się bez najmniejszego oporu. A gdyby go odepchnął… Wtedy Kamijo mógłby przestać. I przeprosić. I obiecać, że to się więcej nie powtórzy…
Ale przecież nie chciał, żeby go odepchnął! Nie chciał przepraszać i obiecywać! Powoli przestawało go obchodzić, że źle robi. Przesunął usta wyżej, całując go zaraz pod linią podbródka i za uchem. Wsunął dłoń pod jego ubranie, głaszcząc nagą skórę.
- Kamijo…
Jakie uczucia miał wyrażać ten szept? Miał być oznaką protestu czy przyzwolenia? Nie zastanawiał się nad tym. Położył mu palec na ustach.
- Cii, tylko chwila…
Ale przecież wiedział, że na chwili się nie skończy. A on nic już nie mówił.
Czuł pod palcami jego płonące policzki, gdy pieszczoty stawały się coraz bardziej zdecydowane. Odchylił głowę w bok, zaciskając powieki, a jego ciche westchnienia wydobywające się spomiędzy rozchylonych warg były jedynym dźwiękiem – oprócz bicia dwóch serc i własnego oddechu – jaki słyszał teraz Kamijo.
Szybko pozbył się ich ubrań, szybko odrzucił na bok kołdry. Nie mógł postąpić inaczej, jak gdyby było to już od dawna przesądzone. Może po prostu nie miał już możliwości odwrotu. Poddał się chwili.
Dotyk jego palców, ust, języka przesuwał się powoli z szyi i ramion ukochanego na jego pierś, potem brzuch, jeszcze niżej… Dopiero wtedy poczuł na sobie jego dłonie, palce wplątujące się we włosy, mocnym naciskiem nie pozwalające się odsunąć. I coraz szybszy, coraz płytszy oddech, głośniejsze westchnienia, potem jęki… Czuł, jak wije się pod nim, jak napina i rozluźnia mięśnie i rozsuwa szerzej nogi, uginając je lekko w kolanach.
Był już chyba bliski szczytu, kiedy Kamijo się odsunął, czując, że sam nie wytrzyma długo. Usiadł i podniósł go, sadzając sobie na biodrach. Jeden szybki, zdecydowany ruch, jeden krótki, milknący prawie natychmiast okrzyk bólu. Nie patrzył mu w oczy, kiedy zaczął, z początku powoli, poruszać jego biodrami. On też na niego nie patrzył. Pochylił nisko głowę i zacisnął dłonie na jego ramionach.
Dwie pary zamkniętych oczu, dwie pary półotwartych ust, łapiących z trudem powietrze, dwa oddechy i westchnienia w tym samym, narzucanym przez tempo ruchów czasie. Westchnienia przechodzące w jęki. Głośniej, kochanie…
Kaya doszedł pierwszy, wyginając plecy w łuk i odrzucając głowę w tył. Gwałtowny spazm wstrząsnął całym jego ciałem i tylko ramiona Kamijo utrzymały go w pozycji siedzącej. A Kamijo poczuł jeszcze lepką ciecz spływającą po brzuchu, zanim własny szczyt odebrał mu na chwilę świadomość czasu i miejsca, czegokolwiek, co wiązało się z rzeczywistością. Dopiero potem wypuścił z rąk biodra Kayi. Było po wszystkim.
Położył się obok, przyciągając go znowu bliżej i tuląc mocno w mokrych od potu ramionach. Zacisnął powieki i ukrył twarz w jego włosach, nieruchomiejąc tak i starając się uspokoić oddech. Bał się spojrzeć mu w oczy, ale bez względu na to, co dalej będzie, nie chciał go wypuszczać z objęć. Wydawał się tak bezbronny i delikatny jak chyba nigdy wcześniej.
I płakał. Kamijo dopiero po chwili zdał sobie z tego sprawę, dopiero po chwili poczuł, że drży w jego ramionach, a z jego oczu płyną łzy. I chyba dopiero wtedy w pełni zrozumiał, co się stało.
- Kaya… - rozpacz w jego głosie sprawiła, że nabrał on jakby innego brzmienia. Chociaż nie mogło to teraz niczego zmienić.
Kamijo też nie mógł niczego zmienić. Mógł tylko tulić go do siebie, ocierać jego łzy i powtarzać w kółko te same słowa.
- Kocham cię, wybacz mi, och, błagam cię, wybacz mi to!
Długo przemawiał tak do niego, głaszcząc go po głowie i odgarniając z twarzy pozlepiane kosmyki włosów. Długo, dopóki jego szloch nie umilkł. Leżał już wtedy spokojnie, tylko lekko obejmując Kamijo w pasie, z przymkniętymi oczami, poddając się bez żadnej reakcji jego uspokajającemu dotykowi, i głosowi, i pocałunkom składanym raz za razem na jego czole lub nosie.
Kolejne minuty i kwadranse upływały w ten sposób i Kamijo myślał już, że Kaya zasnął. Sam także zamilknął już jakiś czas temu, tylko wciąg go przytulając. Słuchał jego oddechu i szumu deszczu zacinającego w okiennice, powoli stając się coraz bardziej senny. Wtedy usłyszał jego głos.
- Mówiłeś serio? O tym, że mnie kochasz? – Ton, jakim to powiedział, był dziwnie bezbarwny, jakby wyprany ze wszelkich uczuć.
- Oczywiście, że serio – Kamijo westchnął cicho. – Jak mógłbym kłamać w takiej kwestii?
- Nie chodzi o kłamanie. Raczej o to, czy jesteś tego pewny.
- Jestem pewny – odparł, czując się lekko dotknięty takim pytaniem.
Kaya milczał przez kolejną chwilę, zanim padło następne pytanie.
- Od jak dawna?
- Nie umiem sprecyzować. Mam wrażenie, że od kiedy tylko cię poznałem.
Znowu milczenie. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, z jedną dłonią nadal nieruchomo spoczywającą na talii Kamijo.
- Więc dlaczego zamiast… tego, po prostu nie powiedziałeś?
- Chciałem! Ale nie mogłem. Naprawdę o wielu rzeczach chciałem ci powiedzieć.
- O czym na przykład?
- Czemu zadajesz mi takie pytania? – zapytał Kamijo zbolałym tonem. – Czemu? Chcesz mnie teraz dręczyć za to, co zrobiłem?
Nie otrzymał odpowiedzi. Kaya odwrócił wzrok, zabierając rękę i zaciskając ją w pięść pod szyją. A w patrzącego na niego Kamijo uderzyła jakaś nagła fala bólu i rozpaczy. Więc tak…? Znowu wszystko źle?
Czuł, że go traci, że jeszcze chwila, a rozpłynie się w powietrzu, jak gdyby nigdy go tutaj nie było. A przecież był! Jak najbardziej prawdziwy i materialny. Ciepło jego ciała wciąż grzało bok Kamijo. Ale jednocześnie widział, że oddala się od niego coraz bardziej, coraz bardziej przed nim zamyka…
Nie, stop! Nie może mu pozwolić tak po prostu odejść! Złapał go za rękę, zwracając na siebie jego uwagę.
- Posłuchaj mnie – powiedział. – Na jedyne pytanie, na jakie musisz znać odpowiedź, musisz sobie odpowiedzieć sam. A mianowicie, kogo TY kochasz. Bo o to od samego początku chodzi.
Dopiero teraz ich spojrzenia się spotkały. Patrzył na niego długo i uważnie, a Kamijo nie ugiął się pod jego wzrokiem. To on pierwszy go odwrócił.
- Nie wiem – powiedział cicho. – Ja… nie wiem. Jak mam ci odpowiedzieć?
- Nie musisz. To chyba nawet nie jest odpowiedni moment – Kamijo westchnął. – Ale ja cię naprawdę kocham. I przepraszam za wszystko. Wytrzymaj jeszcze do rana. Obiecuję, że będę już trzymać ręce przy sobie.
Z jakim smutkiem na niego popatrzył! A potem przysunął się bliżej, znowu lekko go obejmując.
- Nie mów tak. Okropnie się przez to czuję. I znowu… Ja nie chciałem, żebyś tak to odebrał.
- Wiem. Już chyba sam siebie nie rozumiem, a co dopiero… - Przytulił go delikatnie, czując, jak opiera policzek o jego ramię. – Po prostu idźmy już spać. Może w świetle dnia to wszystko też będzie jaśniejsze.


Ale kiedy Kaya się obudził, nie było światła dnia – niebo zasłonięte ciemnymi, deszczowymi chmurami sprawiało wrażenie, że nadal jest wieczór. Panująca na zewnątrz cisza, nie zakłócana nawet najmniejszym szelestem poruszanych wiatrem liści, zwiastowała nadchodzącą burzę. Kolejną z tych, które od kilku dni, jedna za drugą, nawiedzały Tokio.
Kaya spoglądał przez chwile na mało optymistyczny widok za oknem, zanim odwrócił wzrok w drugą stronę.
Kamijo spał w najlepsze obok niego, nagi, z potarganymi włosami. Obejmował go jedną ręką w pasie, łaskocząc w policzek gorącym oddechem. Kaya patrzył przez dłuższy czas na jego zamknięte powieki i półotwarte usta, zastanawiając się, co właściwie powinien teraz zrobić. Jakaś jego część chciała leżeć tutaj, przy nim, nadal na niego patrząc i ciesząc się jego ciepłem i bliskością (albo po prostu zasnąć znowu w jego ramionach), ale druga jasno dawała mu do zrozumienia, ze nie może teraz tutaj zostać. Zbyt wiele spraw było jeszcze nie rozwiązanych, zbyt wiele uczuć, których nie był pewien. Mętlik w jego głowie mógł sprawić, że zrobi coś, czego będzie potem gorzko żałował. Poza tym już i tak zdecydowanie za długo uciekał przed tym, z czym i tak będzie musiał się prędzej czy później zmierzyć. Za dużo czasu spędził w domu Kamijo, nie odbierając dzwoniącego kilka razy dziennie telefonu. A teraz, gdy ciążyły mu jeszcze aż nazbyt wyraźne wspomnienia ze spędzonej z nim nocy…
Już na samą myśl o tym napłynęły obrazy i dźwięki. Głos Kamijo, jego dłonie na ciele Kayi, oddech owiewający brzuch, wszystkie silne doznania, jakich mu dostarczył i wszystkie słowa, które potem padły…
Nadszedł czas, by odejść.
Zdjął ze swojej talii rękę Kamijo i powoli wstał, patrząc na niego. Nadal spał tak samo mocno. Musiał być bardzo zmęczony. Kaya przykrył kołdrą jego odsłonięte ramiona – w niego samego chłód poranka uderzył natychmiast, gdy tylko opuścił ciepłe łóżko – po czym ubrał się szybko i bezszelestnie opuścił sypialnię.
W salonie nadal było tak samo zimno, jak poprzedniej nocy. Zlekceważył to jednak i, starając się nie robić hałasu, zaczął zbierać swoje rzeczy. Przede wszystkim nie mógł zbudzić Kamijo. Musiał opuścić mieszkanie jeszcze zanim wstanie. Inaczej może chcieć go zatrzymać, a tego Kaya wolał uniknąć. Bał się, że i tym razem się podda, tak jak już kilka razy wcześniej. W końcu miał wrócić wcześniej, niż po tygodniu, ale Kamijo każdego dnia wynajdował jakiś powód, dla którego Kaya powinien zostać jeszcze przez kolejny. A Kaya, szczerze mówiąc, nie miał nic przeciwko.
Wtedy. Teraz nie mógł już tak robić.
Czuł tylko, że nie powinien tak odchodzić bez słowa. Kamijo zdecydowanie nie zasłużył na coś takiego.
Co prawda był już przy drzwiach, ale zawrócił i wszedł do kuchni. Pewnie gdyby do niczego między nimi nie doszło, siedzieliby tu teraz, pijąc kawę i dyskutując o tym, jak spędzić wolny od próby dzień, a zamiast tego… Nie, otrząsnął się, nie powinien teraz o tym myśleć.
Zaczął rozglądać się za kawałkiem papieru i długopisem. Gdzie Kamijo mógł to trzymać? Naprawdę nie miał jakichś kartek na listy zakupów, czy czegoś w tym stylu? Na parapecie leżało tylko kilka zupełnie zapisanych nutami.
Ruszył, zrezygnowany, z powrotem w stronę sypialni. Kamijo nadal spał i na szczęście nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. Kaya zatrzymał się mimowolnie, patrząc na niego i tłumiąc chęć położenia się znowu obok. Zamiast tego złapał pierwszą z brzegu kartkę i byle jaki długopis, po czym szybko opuścił pokój.
Kilka pośpiesznie napisanych zdań, zostawionych na blacie stołu, a potem jeszcze tylko płaszcz, buty, zarzucona na ramię torba i cicho zamknięte za sobą drzwi.
Na dworze właśnie zaczął padać deszcz.


Kamijo siedział przy kuchennym stole, wypalając kolejnego papierosa i od bliska dwudziestu minut wpatrując się apatycznie w okno. Przed nim stała wypełniona po brzegi popielniczka i kubek z nietkniętą kawą, która zdążyła już wystygnąć. Leżała też pogięta kartka, na której widniało kilka napisanych drobnym pismem zdań. Kamijo odłożył papierosa i podniósł ją, po raz kolejny czytając znane prawie na pamięć słowa.
,,Przepraszam, ale nie mogłem dłużej tutaj zostać. Zbyt wiele się wydarzyło i muszę teraz to wszystko poukładać. Wybacz, jeżeli skrzywdziłem cię tak nagłym odejściem, ale nie mogłem zrobić inaczej. Proszę, nie szukaj mnie. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas, sam się z tobą skontaktuję. Może wtedy będę potrafił odpowiedzieć na twoje pytania''
Nie było nic więcej. Brakowało nawet podpisu. Pomimo to Kamijo wpatrywał się uporczywie w papier, jakby oczekując, że zaraz pojawi się na nim coś jeszcze. Nie pojawiło. Odłożył kartkę i przetarł oczy wierzchem dłoni.
Mimo tego, że niedawno wstało, był zmęczony tak, jak chyba od dawna już nie był. I od dawna nie czuł się tak podle. I bezradnie. A nie ma gorszego uczucia od bezradności – zwłaszcza, gdy miesza się ona z lękiem i złością na samego siebie.
Ponure myśli i wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Nie był wstanie skupić się na niczym innym. No, w gruncie rzeczy w ogóle na niczym nie mógł się skupić. Jego głowa pulsowała tępym bólem – jak gdyby ktoś przed chwilą zdzielił go czymś ciężkim – ilość wypalonych papierosów wywoływała mdłości, a ich dym gryzł go w gardło i w oczy. Miał ochotę się rozpłakać. Albo cisnąć czymś ciężkim o ścianę; rozbić w kawałki wszystko, co tylko stłuc się dało. Lub przynajmniej na kogoś porządnie nawrzeszczeć.
Ale tak naprawdę nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy. Czuł się, jakby coś go przed tym hamowało, tłumiło. Jakby jakieś silne, chociaż niematerialne ramiona przytrzymywało go mocno w miejscu. Siedział, nie walcząc.
Drgnął dopiero, kiedy zadzwonił leżący obok telefon. Naiwna nadzieja zgasła natychmiast, bo to i tym razem nie był Kaya. Nie odebrał. Patrzył na dzwoniącą komórkę, dopóki nie zamilkła. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a już na pewno słuchanie wyrzutów Juki było ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę (abstrahując od faktu, że nie miał na żadną). I bez nich doskonale wiedział, że nawalił. I chyba właśnie to było najgorsze. I ta bezsilność, ten brak innej możliwości od siedzenia tak, czekając nie wiadomo jak długo i na co…
A minuty mijały. Deszcz wciąż monotonnie uderzał w parapet, z popielniczki wznosiła się szara strużka dymu. Wzlatywała na pewną wysokość i rozwiewała się przed oczami Kamijo. Wpatrywał się w nią, opierając policzek na dłoni, ze złości przechodząc znowu w stan tej niemej rozpaczy, patrzącej na wszystko pustymi oczami. Właśnie tak, bez ruchu, aż do chwili, w której dym zupełnie zniknął. Została po nim tylko odrobina nieprzyjemnej woni, jak ślad po wspomnieniu, o którym próbuje się zapomnieć. Kamijo poczuł jakąś irracjonalną chęć zapalić następnego papierosa. Może po to, żeby dalej truć się jego dymem, a może po prostu chcąc nadal patrzeć na rodzące się w nim kształty. Nie zrobił tego jednak. Odrzucił pudełko na bok i podniósł się z trudem, zmuszając zdrętwiałe ciało do wysiłku stanięcia o własnych nogach. Jeszcze raz ogarnęła go dziwna senność. Powlókł się w stronę sypialni, jakby instynktownie, nie zastanawiając się nad tym. Rzucił się na łóżko, zamykając oczy. Na poduszce pozostał jeszcze zapach Kai, przywołujący wyraźniejsze wspomnienia z ich wspólnej nocy. Nie miał siły, żeby je od siebie odpędzić. Wtulił twarz w poduszkę, oddychając tą wonią i pozwalając zalać się fali obrazów i dźwięków, mimowolnie odtwarzając w pamięci każdą chwilę i układając je wszystkie w jedną całość. Łzy popłynęły wtedy same. Kamijo mimowolnie wyobrażał sobie, jak mieszają się z tą falą, tak jak krople deszczu wpadające do morza mieszają się z jego wodami. Krople deszczu za oknem… Fale znacznie od nich urosły, poziom wody się podniósł. Czuł, jak w niej tonie, jak powoli idzie na dno. Zasnął.

To była dla niego ciężka dobra. Tyle razy budził się z uczuciem nieuzasadnionego lęku i na powrót pogrążał w płytkim śnie, że miał wrażenie, iż doznaje deja vu; cofa się w czasie, wciąż i wciąż. Ale dlaczego zaledwie do tego momentu? Dlaczego nie o 24 godziny? Wtedy mógłby wszystko zmienić…
Zamiast tego zmieniała się tylko godzina na zegarku. I powoli nieba za oknem stawało się coraz ciemniejsze – aż dopóki osiągnęło absolutną czerń – a potem znowu zaczęło się rozjaśniać. Miało nieco inną barwę za każdym razem, kiedy Kamijo otwierał oczy; tylko po to, żeby po chwili znowu je zamknąć i wrócić do tego bezpiecznego snu, w którym nie musiał myśleć o niczym. Ale im więcej czasu mijało, tym dłużej trwało, nim się w nim pogrążał. A do tej chwili, gdy leżał i mimowolnie analizował wszystko od nowa, wyrzuty sumienia stawały się tak męczące, że nawet sen ich nie rekompensował. Coraz bardziej rosły wściekłość i wstręt do samego siebie i tego, co zrobił. Jak mógł w ten sposób…? Jak mógł w takiej chwili nad sobą nie zapanować? Nic dziwnego, że Kaya wyszedł, nie czekając, aż Kamijo się obudzi. Nie zasłużył na nic innego, a już na pewno nie zasłużył na niego. I tak dobrze go po czymś takim potraktował.
Było po szóstej, kiedy postanowił wstać. Czuł, ze jeśli natychmiast się czymś nie zajmie, to wszystko doprowadzi go do obłędu.
Z niejakim zdziwieniem powitał datę na kalendarzu. Cały dzień wycięty z życiorysu, chociaż wiele na to nie wskazywało. Pogoda była wciąż niezmienna. Deszcz padał zawzięcie, jak gdyby obrał sobie za cel zatopienie Tokio. Kamijo nie pamiętał, żeby był kiedykolwiek wcześniej świadkiem tak długiej serii ulew.
Patrzył przez dłuższą chwilę na spadające z nieba krople. Tamtej nocy też tak padało…? Tak, przecież doskonale wszystko pamiętał. Aż nazbyt doskonale…
Otrząsnął się, postanawiając nagle wziąć się jakoś w garść. Bez względu na wszystko nie mógł się tak pogrążać. I na pewno nie powinien się także zaniedbywać. Najwyższa pora doprowadzić się do stanu używalności, stwierdził, zmierzając w stronę łazienki.
Wyszedł z niej jakieś pół godziny później i od razu zabrał się za suszenie i układanie włosów. Nie wiedział właściwie, po co, no ale… Po prostu musiał skupić swoją uwagę na czymś innym, obojętnie, na czym.
Kiedy i to skończył, zaczął rozważać możliwość zabrania się za makijaż – na jego twarzy nadal widocznie były ślady zmęczenia – ale uznał, że to już jednak lekka przesada. Więc do dalej? Śniadanie? W połowie drogi do kuchni zauważył, że wcale nie ma ochoty na jedzenie, chociaż głód powinien go już nieźle dręczyć… Tak naprawdę to na nic miał ochoty. Oglądanie telewizji skończyło się na przeleceniu przez programy i wyłączeniu odbiornika, czytanie na wpatrywaniu się przez kilka minut w to samo zdanie, nic z niego nie rozumiejąc. Dlaczego w ogóle tak się łudził? Wcale nie było mu lepiej. Nadal chciało mu się tylko płakać.
Stanął przy oknie, opierając się o parapet i wracając do patrzenia na deszcz. Gdyby jeszcze mógł coś zrobić, porozmawiać, przeprosić… A tak? Kaya przecież jasno dał mu do zrozumienia, że nie chce się z nim widzieć. Pewnie nie ma co liczyć na spotkanie go jutro na próbie. Jako solista wcale nie musiał z nimi ćwiczyć, a w takiej sytuacji na pewno nie zechce przyjść dla samego towarzystwa. No a poza tym…
Aż podskoczył na dźwięk dzwonka. No nie, kogo diabli niosą o tej porze? Domokrążcy jacyś? Listonosz? Ktokolwiek to był, Kamijo nie miał najmniejszej ochoty mu otwierać. Mimo to jednak, chcąc nie chcąc, ruszył w stronę drzwi.
… i zmienił zdanie natychmiast, kiedy je otworzył.
Stał na progu, przemoczony do suchej nitki – chociaż przecież trzymał w ręce złożony parasol – i lekko zdyszany, jak po biegu. Patrzył na Kamijo przez chwilę nieodgadnionym wzrokiem, zanim odezwał się tonem, po którym można było wywnioskować równie mało.
- Cześć, Kamijo. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
Jego rozmówca chwilowo utracił zdolność porozumiewania się za pomocą mowy, więc tylko potrząsnął głową, cofając się w progu tak, żeby mógł wejść. Zrobił to natychmiast, po czym bez cienia skrępowania – jak gdyby był u siebie – zdjął buty, odwiesił płaszcz i parasol na wieszak, po czym ruszył od razu w stronę salonu, beztrosko kapiąc wodą na podłogę i najwyraźniej nic sobie z tego nie robiąc. Kamijo w milczeniu poszedł za nim.
- Przepraszam, że tak wcześnie – powiedział Kaya, siadając na kanapie – ale chciałem jak najszybciej z tobą porozmawiać.
Wciąż ten uprzejmy, pozbawiony większych emocji ton. Kamijo nie wiedział przez to, co ma zrobić ani czego się spodziewać. Stanął naprzeciwko, opierając się o fotel.
- Tak – rzekł niepewnie. – Chyba powinniśmy porozmawiać. – Nie przyszło mu do głowy nic innego, zniknęły wszystkie układane wcześniej słowa, które jeszcze godzinę temu tak bardzo chciał mu powiedzieć.
Ale on wcale nie czekał, aż Kamijo powie coś więcej. Odrzucił z twarzy kosmyki włosów i sam zaczął mówić.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, że tak wtedy wyszedłem. Chyba rozumiesz, że nie mogłem postąpić inaczej. Pisałem ci o tym. Musiałem przemyśleć to wszystko w samotności. – Brzmiało to trochę jak wypowiedź nauczona na pamięć i beznamiętnie wyrecytowana. Cały czas patrzył mu przy tym w oczy. – Poza tym musiałem spotkać się ze swoim partnerem i wyjaśnić sobie niektóre sprawy. Zrobiliśmy to i teraz przychodzę do ciebie.
Dopiero tutaj nastąpiła chwila wahania, jakby skończyła się recytowana część. Zmarszczył lekko brwi i wbił wzrok gdzieś w okolice nogi fotela, wyraźnie nad czymś myśląc. Kamijo czekał ze wstrzymanym oddechem, czując, że robi mu się trochę gorąco. Ton, jakiego używał Kaya, sprawiał, że zaczynał spodziewać się najgorszego.
- Wiesz – powiedział w końcu Kaya, nadal patrząc w to samo miejsce – to nie było długie spotkanie. Przebiegło trochę inaczej, niż się spodziewałem. Głownie dlatego, że ze mną zerwał – uniósł wzrok, patrząc na Kamijo, jakby ciekaw jego reakcji.
A Kamijo poczuł się jeszcze mocniej wbity w podłogę.
- Ale… dlaczego? – wydusił po chwili milczenia.
- Stwierdził, że nie będzie dłużej z kimś, kto puszcza się tak, jak ja – odparł Kaya melodyjnie, jednak nadal bez emocji. Zupełnie jakby mówił o czymś, co go w ogóle nie dotyczy.
Za to Kamijo czuł wiele targających nim uczuć. Czy Kaya przyszedł tutaj właśnie dlatego? Żeby oskarżyć go o to, że przez niego jego związek się rozpadł? Wszystko na to wskazywało. Nie mógł tego znieść. Miał ochotę wybiec z pokoju, ale przecież nie mógł też tak po prostu uciec. Musiał zmierzyć się z tym, do czego sam doprowadził.
- Ale przecież… - powiedział, siląc się na spokój, chociaż robiło mu się już trochę słabo. – Nie miał dowodów, prawda? Nie mógł cię tak o to po prostu oskarżyć, to…
- Przyznałem mu rację.
Kamijo urwał, skonsternowany.
- Co…?
Kaya pokiwał z powagą głową.
- Powiedziałeś mu… o tym, do czego między nami doszło?
- Powiedziałem.
- Dlaczego? – zapytał tak cicho, że myślał już, że Kaya go nie usłyszał. Ale najwidoczniej jednak usłyszał, bo wstał.
- Nie rozumiesz, Kamijo? – spytał i, jakby nie mogąc się już dłużej powstrzymywać, uśmiechnął się. – Naprawdę nadal niczego nie rozumiesz?
Kamijo zawahał się. Chciał jednocześnie pokiwać i pokręcić głową, więc, z oczywistego powodu, nie wyszło mu ani to, ani to. Tym bardziej, ze właśnie wtedy Kaya podszedł bliżej, patrząc na niego błyszczącymi oczami.
- To była moja decyzja – powiedział drżącym z napięcia głosem. – Podjąłem ją już dużo wcześniej, chociaż sam do końca o tym nie wiedziałem. Do niedawna. Teraz już wszystko wiem. – Położył dłonie na ramionach Kamijo, nieco uroczystym, trochę poważnym a trochę żartobliwym gestem. – Kocham cię. I chcę być z tobą.
Mogło się wydawać, że to wyznanie przyszło mu z łatwością, ale tak naprawdę Kamijo wiedział, że kosztowało go to trochę odwagi; od razu przysunął się jeszcze bliżej i przytulił do niego, zamykając oczy i opierając czoło między jego szyją a ramieniem, jakby wstydząc się nadal na niego patrzeć. A Kamijo był mu w sumie za to wdzięczny, bo sam był zupełnie nie przygotowany na coś takiego i najzwyczajniej w świecie go wcięło. Oprzytomniał jednak po chwili, ogarnięty cudowną euforią wywoływaną usłyszanymi właśnie słowami. Najchętniej porwałby teraz Kayę w ramiona, ale że akurat w nich się teraz znajdował… Więc tylko podniósł go nagle i okręcił w jakimś wariackim piruecie, nie mogąc powstrzymać cichego, tryumfalnego śmiechu. On też się zaśmiał, chyba lekko zaskoczony taką reakcją.
Postawił go z powrotem na ziemi, zamierając na chwilę z ustami przy jego uchu i szukając właściwych słów. Chciał odpowiedzieć mu równie pięknie, ale wszystkie wydawały się głupie i nieodpowiednie. Po chwili wahania nie spowodowanego bynajmniej wątpieniem w prawdziwość tego wyznania, po prostu wyszeptał prawie to samo, co on mu powiedział. I to wystarczyło.
- Naprawdę przepraszam, ze cię wtedy zostawiłem – powiedział Kaya, kiedy przenieśli się na kanapę. – Musiałeś mieć okropny dzień.
- Nie mogę zaprzeczyć – odparł Kamijo. Objął go mocniej i pocałował w skroń, czując bicie jego serca tuż przy swoim. – Ale myślę, że było warto.
Poczuł, że uśmiecha się lekko.
- Nie myśl, że dla mnie było to proste. Wiesz, w pewnej chwili chciałem nawet zawrócić – wyznał. – Ale nie mogłem, musiałem przedtem wszystko załatwić. A kiedy to zrobiłem było już zbyt późno, żeby do ciebie iść. Nie spałem z nerwów przez całą noc, no i zdarłem z paznokci cały lakier – zaśmiał się krótko. – A dzisiaj nie mogłem nawet czekać, aż przestanie tak potwornie padać. Musiałem przybiec od razu.
- Widać – Kamijo też się uśmiechnął. Kilka zimnych kropel wody, pochodzących najwyraźniej z włosów Kayi, spływało sobie właśnie po jego szyi. A sam Kaya pachniał jeszcze deszczem, mieszającym się ze słodką wonią perfum. Kamijo pomyślał, że chyba nie istnieje cudowniejsze połączenie.
- Z tego wszystkiego zapomniałem nawet rozłożyć parasol – dodał Kaya.
- Nie jest ci zimno? – zapytał, głaszcząc go z czułością po mokrych włosach. – Okropnie przez to przemokłeś.
- Teraz już nie jest – odparł, unosząc się lekko i dotykając jego policzka. Patrzył mu uważnie w oczy, a Kamijo zdał sobie nagle sprawę z dosyć zabawnego faktu – przez cały ten czas, nawet podczas spędzonej z nim nocy, ani razu nie pocałował go w usta. Chyba po prostu podświadomie czuł, że taki pocałunek jest zbyt bardzo… intymny? Wtedy byłby po prostu nieodpowiedni.
Ale teraz… teraz nie wahał się już ani chwili.

- Epilog -
Wszedł cicho do kuchni i usiadł na parapecie, opierając się ramieniem o okiennicę. Zbliżał się świt. Widocznie między drzewami niebo prezentowało całą gamę barw, poczynając od granatu na samej górze, stopniowo rozjaśniającego się we wpadający w fiolet błękit, coś na kształt zieleni uzyskanej z połączenia z nim znajdującego się niżej żółtego, aż po coraz wyraźniejszą czerwień, zwiastującą sobą zbliżający się piękny, słoneczny dzień. Patrzył na to przez dłuższą chwilę, z lekkim uśmiechem na ustach, a potem uniósł telefon na wysokość oczu i szybko wybrał numer.
- Ze wszystkich znanych mi osób tylko ty jesteś takim wariatem, żeby wydzwaniać o czwartej nad ranem! Pogięło cię?!
Kamijo nie mógł powstrzymać uśmiechu na dźwięk oburzenia w tym ostrym szepcie. Nie wiedzieć czemu dziwnie go to bawiło.
- Jest cudowny, wiesz? – rzekł z rozmarzeniem, z miejsca darując sobie przeprosiny. – I pięknie wygląda, kiedy śpi.
Juka zamilknął na chwilę.
- Nie mów! – Ton jego głosu zmienił się błyskawicznie. – Powiedziałeś mu? Jesteście razem? Opowiadaj!
- Powiedziałem, jesteśmy. – Stwierdził, że wcale nie mija się z prawdą. No, może tylko tak odrobinę. – Ale opowiem ci jutro… to znaczy dzisiaj, na próbie.
- Więc wyrywasz mnie ze snu, żeby się tylko pochwalić, a szczegóły zostawić na próbę? - upewnił się Juka.
Kamijo przytaknął.
- To już nie można było poczekać tych kilku godzin? A zresztą, niech ci będzie. Wracaj już lepiej do niego.
- Mhm. Dobranoc. Przekaż też Hizakiemu, bo domyślam się, że jego też obudziłem – dodał z krzywym uśmiechem.
Po drugiej stronie słuchawki panowała przez chwilę złowieszcza cisza.
- Przekażę – powiedział w końcu Juka, wymęczony i zrezygnowany. – Dobranoc.
Kamijo odłożył telefon i oparł głowę o ścianę, trzęsąc się od hamowanego z trudem śmiechu. Ogarnęła go jakaś dziwna wesołość i szaleńczy wręcz optymizm. Wszystko nagle znalazło się właśnie tam, gdzie być powinno. I nic już tego nie zniszczy.


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Wto 15:40, 08 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Post Pon 22:28, 07 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Simiril
"Baby, I want you"


Dołączył: 22 Cze 2007
Posty: 3728
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

   

Yellow_Light_Colorz_PDT_03' bardzo fajne zakończenie. świetny fick, naprawdę...
chociaż znalazło się kilka błędów... "naprawdę" się pisze razem, do tego chyba word ci zmienił z 'doby' na 'dobry'... coś tam jeszcze chyba było, ale nie pamiętam już...
Post Pon 23:02, 07 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Yoshimitsu
Pink Killer


Dołączył: 30 Cze 2008
Posty: 864
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zgorzelec/Wrocław

   

uwielbia Cię z to! ale (litości) ile sie trzeba było namęczyć czytając to... linijki w połowie zaczeły mi skakać jak oszalałe, wciskając wielokrotnie do kontekstu to samo zdanie... zgrozo... <bije korna pokłony w stronę Królowej Cienia>
Post Wto 13:03, 08 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Shadow
Psychiatra


Dołączył: 03 Mar 2007
Posty: 3430
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z chaosu

   

Dziękuję! ^^
Wiem, ze 'naprawdę' razem, musiałam przypadkiem, bo przepisywałam już w panice, rodzice nade mną wisieli, grozili odłączeniem neta itd xD" Dzięki za zwrócenie na to uwagi, zaraz znajdę i poprawię.
Post Wto 13:59, 08 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Yoshimitsu
Pink Killer


Dołączył: 30 Cze 2008
Posty: 864
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zgorzelec/Wrocław

   

mniejsza o szczegóły. liczy się efekt końcowy, który jest powalający, bezwstydnie romantyczny i ... nie wiem co jeszcze... udziel może jakichś olśniewających wskazówek do mojego fica. tymi ostatnimi się tak przejęliśmy, że wczoraj do 3 w nocy siedzieliśmy i pisaliśmy tak, żebe sprostać Twoim wymaganiom.
<wyciąga łapki w stronę Królowej> weź mnie za rączkę i sprowadź na dobrą stronę^^
Post Wto 14:18, 08 Lip 2008
 Zobacz profil autora
Bułka
Immortal Madness


Dołączył: 20 Maj 2007
Posty: 2842
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zza rogu!

   

Aż sama zdrętwiałam przy czytaniu, jak Kamijo... xDD"
Och, tak, genialne zakończenie! Chociaż przez chwilę miałam wrażenie, że Kaya do niego podejdzie i przytuli do jego pleców. *Q*
Ale scena aktu miłosnego była wręcz beznadziejna, w ogóle mnie nie ruszyła, musisz jeszcze duuuużoo popracować Yellow_Light_Colorz_PDT_03"""
Post Wto 15:23, 08 Lip 2008
 Zobacz profil autora

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Forum Jump:
Skocz do:  
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa).
Obecny czas to Pią 1:20, 26 Kwi 2024
  Wyświetl posty z ostatnich:      


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB: © 2001, 2002 phpBB Group
Template created by The Fathom
Based on template of Nick Mahon
Regulamin